wtorek, 18 października 2011

Autor: Anonimowy

Od Władcy Pierścieni do Hobbita, czyli jak 10 lat minęło...

Kiedy New Line Cinema w 1998 roku przekazała stery nad największą produkcją w historii kina Peterowi Jacksonowi, wielu zadawało sobie pytanie: Peterowi komu? Twórca kultowej Martwicy mózgu, znany z początku jedynie garstce szczęśliwców, zaraz po premierze Drużyny Pierścienia zamknął usta wszystkim niedowiarkom, a następnie szeroko je rozdziawił, gdy triumfy w kinach święciły Dwie Wieże i przede wszystkim Powrót Króla. Nowozelandczyk musiał się zmierzyć nie tylko z ogromnym rozmachem inscenizacyjnym, jakiego wymagała adaptacja Trylogii, ale także z pokaźną liczbą postaci, w role których należało obsadzić dziesiątki aktorów. Jackson nie zdecydował się na angaż żadnej gwiazdy, której nazwisko kojarzyło się z wielkim kasowym przebojem, decydując się na uznanych, choć mniej znanych aktorów oraz całkowitych nowicjuszy. Wybory Petera okazały się słuszne, gdyż niemal wszystkie postaci z filmu wyglądały i zachowywały się, jakby wyjęto je wprost ze stron powieści. Lwia część aktorów we Władcy Pierścieni pokazała fantastyczne umiejętności, czego dowodem jest nominacja do Oscara dla Sir Iana McKellena za Drużynę Pierścienia. Jak wiemy, historia zatoczyła koło i równo po 11 latach od premiery pierwszej części Władcy Pierścieni, przyjdzie nam obejrzeć rozbudowany prolog w dwóch częściach Hobbita. Z tej okazji postanowiłem przypomnieć, co porabiali twórcy Trylogii przez ostatnie dziesięć lat, tym bardziej, że część z nich pracuje także nad prequelem. Swoją uwagę skupiłem na osobie reżysera, członkach Drużyny Pierścienia oraz najważniejszych aktorach drugoplanowych, którzy powrócą w dylogii Hobbit.


Sir Peter Jackson - dzięki komercyjnemu i artystycznemu (17 Oscarów) sukcesowi filmowej Trylogii, sympatyczny Nowozelandczyk awansował do rangi jednego z głównych rozgrywających w Hollywood. Od tego czasu nakręcił dwa obrazy - fenomenalny remake swojego ukochanego filmu, czyli King Konga (3 Oscary) oraz bardzo przeciętną Nostalgię anioła na podstawie niewiele lepszej powieści Alice Sebold. W międzyczasie zajął się promocją Neilla Blomkampa, i mimo że nie udało się im zrealizować filmowej adaptacji gry Halo, to obaj odnieśli pełen sukces za sprawą oryginalnego Dystryktu 9 (Jackson w roli producenta wykonawczego). Obecnie w pocie czoła pracuje nad obiema częściami Hobbita, które reżyseruje po wielu perturbacjach. Niezależnie od poziomu filmu z Saoirse Ronan, jeśli jakiś dewiant obudziłby mnie o 5. nad ranem i zapytał, jaki reżyser jest mistrzem filmów epickich, wybełkotałbym mu: Sir Peter Jackson, sku*wysynu!

Elijah Wood (Frodo) - rozczarowanie. Przez ostatnie lata aktor udzielał się rzadko, niemal zawsze próbując rozprawić się z wizerunkiem niebieskookiego hobbita. Wychodziło mu to raz lepiej (Sin City), raz gorzej (Hooligans). Oprócz adaptacji komiksu Franka Millera, jedyny film z Woodem godny zapamiętania, to Wszystko jest iluminacją. W Hobbicie otrzyma prawdopodobnie rólkę narratora.

Viggo Mortensen (Aragorn) - nieokiełznane aktorskie zwierzę. Zaraz po nowozelandzkich wojażach, wystąpił w niezłym przygodowym Hidalgo, następnie zaczął odrzucać wszystkie większe role, tłumacząc się z tego dosadnie: Nie mam w czym grać - same komercyjne gówna. Z pomocą przyszedł mu David Cronenberg, stąd rewelacyjne role Viggo w Historii przemocy i Wschodnich obietnicach (nominacja do Oscara). Aktor zagrał także w świetnej Drodze, a przed nim kolejny projekt Cronenberga. Bez wątpienia to właśnie Mortensen spośród wszystkich członków Drużyny rozwinął się najbardziej.

Sir Ian McKellen (Gandalf) - aktywista ruchu praw gejów niczego nie musiał udowadniać, gdyż aktorem jest wielkim (polecam Bogowie i potwory). Zagrał Magneto w trzeciej części X-Men, wystąpił także w kasowym przeboju Rona Howarda, Kod da Vinci (dobra rola). W Hobbicie ponownie wcieli się w postać Gandalfa Szarego. Jest już pierwsze oficjalne zdjęcie.

Sean Astin (Sam) - w kinie udzielał się rzadko, najczęściej były to produkcje niezależne i, niestety, żadnej z nich nie udało mi się obejrzeć. Widziałem go za to w niskobudżetowym Herkulesie i naprawdę nie wiem jaki obłęd go tam zagnał.

Dominic Monaghan (Merry) - udało mu się uwolnić od giermka Rohanu za sprawą dużej roli w telewizyjnym hicie Lost. Niektórzy będą go także kojarzyć ze słabiutkiego X-Men Geneza: Wolverine, gdzie zagrał Bolta. Jeszcze w tym roku wystąpi w Soldiers of Fortune u boku m.in. Seana Beana.

Billy Boyd (Pippin) - sympatycznego Szkota widziałem jeszcze w filmie Pan i Władca: Na krańcu świata Petera Weira, gdzie zagrał postać Barretta. Boyd wystąpił także w bardzo ciepłym Skrzydlatym Szkocie.

Orlando Bloom (Legolas) - we Władcy Pierścieni Bloom wypadł poprawnie, ponieważ miał za zadanie stać prosto i ładnie wyglądać. Kiedy jednak miał się brać za prawdziwe aktorstwo, dało się zauważyć, że chłopak jakoś nie może wyjąć miotły z tyłka. Orlando cieszy się powodzeniem u producentów (i fanek), a każdy film, w którym występuje, generuje pokaźne zyski. Piraci z Karaibów, Troja, Trzej muszkieterowie 3D... Słabiutkie umiejętności aktorskie potwierdził w Elizabethtown Camerona Crowe'a oraz przede wszystkim w Królestwie niebieskim Sir Scotta. Za małą rólkę w Hobbicie zainkasuje wystarczająco dużo, aby zabezpieczyć któreś z kolei pokolenie Bloomów.

John Rhys-Davies (Gimli) - wydawało się, że rubaszny Anglik na zawsze kojarzony będzie z rolą Sallaha z serii Indiana Jones, jednak adaptacja prozy Tolkiena przyćmiła wszystko. Zawziętego krasnoluda widziałem w niezłej telewizyjnej Helenie Trojańskiej oraz w beznadziejnych trzeciej i czwartej części Anakondy - słabo jak na takiego aktora.

Sean Bean (Boromir) - dumny Gondorczyk to może nie mistrz drugiego planu, ale zawsze pewny punkt każdego obrazu. Bean przyzwyczaił do ról złych sukinsynów (Autostopowicz, Wyspa, Skarb narodów), troskliwych facetów (Silent Hill, Plan lotu) oraz charyzmatycznych bohaterów (główna rola w rewelacyjnym serialu Gra o tron). Facet nie boi się żadnych wyzwań, gra w filmach z każdego gatunku. Dobry aktor i sympatyczny gość.


Mimo że książkowy Hobbit nie skupia się na wątkach pobocznych, Jackson i pozostali scenarzyści wykorzystali furtkę, jaką daje bogactwo uniwersum Tolkiena i rozbudowali fabułę o wydarzenia, które miały miejsce w czasie wyprawy do Samotnej Góry, nie zostały jednak w książce ujęte. W związku z powyższym w dylogii pojawią się najstarsze postaci (nie licząc Bombadila i Radagasta Brązowego) jakie trwają w Trzeciej Erze Śródziemia: Saruman Biały, Galadriela oraz Elrond z Rivendell.

Sir Christopher Lee (Saruman) - nazwisko 85-letniego aktora znajduje się w Księdze rekordów Guinnessa - nikt nie zagrał w większej ilości filmów, niż Sir Lee. Czas wielkich ról już dawno dla niego przeminął, niemniej od lat pojawia się w epizodycznych rolach w większości filmów Tima Burtona. W związku z zaawansowanym wiekiem, który przeszkodził aktorowi w locie do Wellington, sceny z Sarumanem kręcono w słynnym londyńskim studiu Pinewood. Mam nadzieję, że obie części Hobbita nie będą ostatnimi produkcjami z udziałem pana Christophera.

Cate Blanchett (Galadriela) - jedna z najwybitniejszych współczesnych aktorek. Diablo uzdolniona Australijka występuje w średnio trzech udanych filmach rocznie, za każdym razem dając aktorski popis co się zowie. W ostatnich latach współpracowała m.in. z Martinem Scorsese, Davidem Fincherem, Stevenem Spielbergiem, Ridleyem Scottem, Stevenem Soderberghiem, czy Alejandro Inarritu... ufff. Za rolę w Aviatorze (2004) została nagrodzona Oscarem.

Hugo Weaving (Elrond) - popularny "Hugon" najczęściej udziela się na scenie teatru, mimo to zdołał w ostatnich latach wyraźnie zaznaczyć swoją obecność w kinie mainstreamowym. W V jak Vendetta, grając niemalże samym głosem, stworzył jednego z najciekawszych komiksowych protagonistów, jakiego widziało kino. W pierwszej części Transformers przywołał do życia Megatrona, czyniąc z niego charyzmatycznego antagonistę, wreszcie rok obecny i Kapitan Ameryka. Mimo że łebski scenarzysta nie przyłożył się do postaci Red Skulla, to Weaving i tak wycisnął z niego więcej, niż mógł.

Z aktorów, którzy wystąpili w Trylogii, oficjalnie w Hobbicie powrócą także: Andy Serkis (Gollum), Ian Holm (stary Bilbo) oraz Bret McKenzie (Lindir).

Jeśli nie uwzględniłem jakichś pozycji, w których omówieni wyżej aktorzy zagrali świetne role, śmiało piszcie o tym w komentarzach.

10 komentarzy:

  1. obejrzałam go po raz pierwszy około 2002 roku i od wtedy, nieprzerwanie jest to mój ulubiony film ;)

    Za Hobbitem (książką) nie przepadam, ale mam nadzieje że film będzie również epicki jak jego tematyczni następcy

    OdpowiedzUsuń
  2. Tylko że Viggo nie był nominowany do Oscara za żadną część Władcy...
    B.

    OdpowiedzUsuń
  3. Akurat John Rhys-Davies dalej będzie kojarzony z Indianą, bo w LOTR na dobrą sprawę nie widać, że to on, ergo trudno go jednoznacznie utoższamiać z Gimlim. A co do Astina - warto, a nawet trzeba wymienić jego występ w 50 First Dates i Click.

    OdpowiedzUsuń
  4. "50 First Dates" i "Click"

    Odnotowano. Dzięki :)

    OdpowiedzUsuń
  5. właśnie - Andy Serkis, wspominasz o nim tylko w dwóch słowach, a jednak stworzył on jedną najciekawszych postaci w LOTRze, nawet jeśli za formę odpowiadały komputery. Granie Golluma to popis aktorski i bardzo dobrze to widać na materiałach z planu filmowego, gdzie Serkis żyje tą postacią, charczy, krzyczy, płacze, jęczy. Doskonała rola, obok Viggo i McKellena najlepsza w całej trylogii. Swego czasu niektórzy nawet nawoływali członków Amerykańskiej Akademii do wyróżneinia tej roli nominacją do Oscara.
    Poza tym mimika i ekspresja Serkisa stworzyły z niego specjalistę od cyfrowych postaci, bo i Gollum, i King Kong, i Cezar w odświeżonej Planecie Małp, teraz rola Kapitana w Tintinie (podobno rewelacyjna). Nie zapominajmy też, że z Serkisa świetny aktor, powiedzmy, tradycyjny - "Burke i Hare" są bardzo dobrym na to dowodem.

    OdpowiedzUsuń
  6. nie wspominając o asystencie Davida Bowie w "Prestiżu". no i jak już wspomniał desjudi rewelacyjne role motion capture w Kongu i Planecie Małp. rola Cezara przez wielu uważana jest za jedną z najlepszych ról męskich tego roku.

    OdpowiedzUsuń
  7. a no i jeszcze sir Ian McKellen spłodził bardzo dobrą rolę w przeciętnym filmie "Nigdylandia".

    OdpowiedzUsuń
  8. O Andym Serkisie zrobię osobny wpis w przyszłości, z uwzględnieniem aktywności w branży gier wideo.

    OdpowiedzUsuń
  9. Dominic Monaghan i Andy Seriks zagrali w niezłym czarnych komediach, ten pierwszy w "I Sell the Dead" a drugi w "Zarżnięci żywcem"

    OdpowiedzUsuń
  10. Sean Astin zagrał też przyzwoicie w adaptacji pierwszych dwóch części "Świata Dysku", tj. "Kolorze magii".

    OdpowiedzUsuń

Najpopularniejsze posty Fetyszystów