sobota, 1 października 2011

Autor: Karol

Gniew elektronicznego boga

Pojawienie się na polskim rynku takiej mangi jak "Pluto" to wydarzenie wyjątkowe z kilku powodów. Po pierwsze - jest to tytuł (wbrew pozorom) niełatwy i czasem nieprzyjemny, a takie sprzedają się trudno, a wydawcy boją się wprowadzać je na rynek. Po drugie - jest to pierwsza wydana w naszym kraju manga Naoki Urasawy – czołowego humanisty współczesnego japońskiego komiksu, o którego "21st Century Boys" i - przede wszystkim - "Monster" zapewne jeszcze tu napiszę. I po trzecie - jest to historia o robotach, które były na wojnie, a teraz mają z tego powodu koszmary. I wyrzuty sumienia.


Muszę cofnąć się o dekadę żeby przypomnieć sobie ostatni film poruszający temat sztucznej inteligencji, który potrafił powiedzieć coś w miarę świeżego i do tego w ciekawy, niebanalny sposób. Film adekwatnie nazywał się "A.I. Sztuczna Inteligencja" i - pomijając ostatnie bolesne kilkanaście minut - jest przykładem ponurej (szczególnie jak na tego reżysera) refleksji na temat człowieczeństwa (przyprawionej niestety spielbergowskim lukrem). Później jest już tylko wielka pustka, którą zapełnić próbował choćby Alex Proyas powołując się na autorytet w postaci Asimova, ale poza obiecującym tytułem "Ja, robot", potrafił tylko zaoferować Willa Smitha w Conversach i scenę w tunelu, podczas której setki robotów próbowały mu owe buty wyrwać (wraz z kończynami). Refleksji nie stwierdzono, a sam Proyas grzecznie przeniósł się do kolejnego projektu, w którym to Nicolas Cage odkrywa, że liczby napisane przez małą dziewczynkę w latach 50-tych wyznaczają kolejne katastrofy na Ziemi. Na szczęście w kilka lat później szansę opowiedzenia czegoś ambitniejszego w tym temacie wykorzystał Duncan Jones przedstawiając postać GERTY'ego - robota o głosie Kevina Spaceya, który wśród podstawowych komend i wytycznych znajduje miejsce na litość i współczucie. Warto też wspomnieć o serii "Battlestar Gallactica", której twórcy w natłoku akcji, intryg i wojennych manewrów nie zapomniają o dywagacjach na temat tragicznej cylońskiej natury.

W gruncie rzeczy miejscem, gdzie roboty i androidy czują się najlepiej i nie są spychane na margines sztuk wizualnych jest Japonia. Tematyka robotyczna cieszy się tam nieprzerwaną od lat popularnością, w ostatnich latach racząc nas takimi produkcjami jak choćby dzielące publikę "Ghost in the Shell: Innocence" (plus "Stand Alone Complex" gdzie roboty bojowe o mentalności iście dziecięcej dyskutują o istnieniu Boga) czy "Ergo Proxy". Jednym z pionierów tego nurtu w tamtych stronach był Osamu Tezuka, który już pod koniec lat 40-tych tworzył historie opierające się na ścisłych relacjach ludzi i maszyn - "Metropolis" (adaptacja filmu Fritza Langa, która doczekała się też swojej - notabene świetnej - wersji anime) oraz serię "Astro Boy" – opowieść o przygodach chłopca-robota. To ten tytuł - w wersji komiksowej oraz filmowej - przyniósł mu największy rozgłos i światowe uznanie (Kubrick był zachwycony i zaproponował twórcy kierownictwo artystyczne nad "2001: Odyseją kosmiczną", Tezuka jednak odmówił). I choć od zakończenia pierwszej telewizyjnej serii (reżyserowanej przez autora oryginału) minęło już prawie pięćdziesiąt lat, "Astro Boy" wciąż pozostaje niezwykłym fenomenem, czego dowodem są choćby 50-odcinkowy remake z 2003 roku, stworzony przez Amerykanów animowany film kinowy (który poniósł bolesną klęskę finansową, nawet w Japonii), czy też właśnie "Pluto".


Urasawa, który jest wielkim fanem dzieł Tezuki, wziął na warsztat jeden z tomów mangi o Astro Boyu – „Najsilniejszy robot na ziemi”, kompletnie zmieniając nastrój opowieści, przenosząc akcenty i czyniąc protagonistą jednego z drugoplanowych bohaterów. Tym samym stworzył opowieść utrzymaną w zupełnie innym stylu, ale kontynuującą i rozwijającą wątki i refleksje zapoczątkowane przez swojego mistrza. Mamy więc nieokreśloną bliżej przyszłość, futurystyczne wieżowce, piętno zakończonej niedawno wojny (nazywanej 34 Incydentem Wschodnioazjatyckim) oraz roboty. Na przekór typowej wizji sci-fi, roboty i androidy nie są traktowane jak przedmioty, lecz jak członkowie społeczeństwa – nie do końca równi, lecz mający swoje prawa i przywileje, a także – o czym przekonujemy się wkrótce – darzone przez ludzi dużą sympatią. Złożona intryga „Pluto” zaczyna się od zabójstwa dokonanego na robocie; zabójstwa, które wzbudza w ludziach (!) autentyczny żal i ból straty. Podczas próby ugaszenia potężnego pożaru zostaje zniszczony Mont Blanc - robot, którego zasługi i pokojowy charakter przyniosły mu ludzką miłość i przywiązanie. Jego śmierć odbija się echem na całym świecie, a pogrzeb przyciąga tysiące przyjaciół i fanów, uroczystość jest transmitowana na żywo, wywołuje prawdziwe emocje nie tylko wśród jego najbliższych współpracowników. Poważnie - jak często mamy w sci-fi taki obraz relacji człowiek-maszyna? A dalej jest jeszcze ciekawiej: Inspektor Gesicht z Europolu wkrótce odkrywa powiązanie między śmiercią Mont Blanca a innymi, podobnymi morderstwami. Okazuje się, że ktoś – człowiek lub maszyna – postawił sobie za zadanie zniszczyć wszystkie najpotężniejsze roboty świata, zawsze pozostawiając po sobie makabryczną wizytówkę – wbite w głowę diabelskie rogi.

Nie chcę zagłębiać się zbyt mocno w meandry fabuły dzieła Urasawy, zostawiając tę przyjemność tym, których ten wpis zaintryguje na tyle, by w „Pluto” zainwestować. Historia ma wiele do zaoferowania, nie boi się wyraźnych politycznych aluzji, dywagacji natury czysto filozoficznej (z czego największe wrażenie robi motyw wojennej traumy przedstawiony z perspektywy zaangażowanych w zbrojny konflikt androidów) i posiada przy tym dramaturgiczną sprawność najlepszego thrillera (co jednak nie dziwi, zważywszy na wybitny dorobek autora w tym gatunku). Wszystko to jednak Urasawa podaje bez zbędnego patosu, i bełkotu, w który czasami wpadają tego typu produkcje i który tak wiele osób odstraszył choćby od drugiej części „Ghost In the Shell”. Autor konstruuje swoją opowieść na znakomitych, pięknie zaprezentowanych epizodach, czasem ryzykując nawet narracyjną płynność dla uwypuklenia niektórych tematów i rozważań. Każda z tych scen jest znakomicie wyegzekwowana i posiada niewiarygodny ładunek emocjonalny.

Między kartami opowieści - miejscami brutalnej, czasem ckliwej (w dopuszczalnej dawce), częściej jednak subtelnej i dojrzałej - kryje się uniwersalne dla gatunku pytanie o istotę człowieczeństwa i granicę, jaka dzieli maszyny i ludzi. W pewnym momencie Inspektor Gesicht o pomoc w śledztwie prosi pierwszego robota, który zamordował człowieka. Jest to istny Hannibal Lecter w wersji elektronicznej: robot-socjopata o złowieszczym poczuciu humoru, przerażającej przenikliwości, zabawiający się kosztem detektywa. Przewrotnie, pierwszy robot-ludobójca ma z człowiekiem najwięcej wspólnego, bo jak wiadomo morderstwo jest od zawsze domeną ludzi. Łamiąca zasady robotyki maszyna zbliża się tym samym do perfekcji, jaką jest... ludzka imperfekcja, destruktywna natura, iskra szaleństwa i chaosu. Na przeciwnym biegunie Urasawa stawia AstroBoya, czyli chłopca-androida - Atoma, który nawet z wyglądu przypomina Spielbergowskiego (choć chyba jednak bardziej "Kubrickowskiego") Davida, ale jest jego znacznie bardziej rozwiniętą wersją. Jednak czy na pewno tylko tyle? Atom jest postacią zaskakująco niejednoznaczną, zacierającą granicę między człowiekiem a maszyną, łączącą świadomość i inteligencję dorosłego z wyglądem, wrażliwością i usposobieniem dziecka.

W czasie, kiedy kino nie ma do powiedzenia nic ciekawego ani odkrywczego w temacie robotów i androidów, a najciekawiej (nie licząc kilku skromnych niezależnych produkcji) pod tym względem zapowiada się blockbuster o robocim boksie, "Pluto" Urasawy stanowi świetną alternatywę: opowieść dojrzałą, świeżą, w twórczy i ambitny sposób interpretującą klasykę (a sztuka to naprawdę niełatwa). Urasawa, mimo że czerpie garściami z "Blade Runnera" czy "Milczenia Owiec" (o dziełach Tezuki nie wspominając) potrafi niejednokrotnie zaskoczyć, nadając swoim elektronicznym bohaterom przejmujące, ludzkie oblicze. Warto dodać, że Universal zakupił prawa do mangi i przymierza się do realizacji filmu. Biorąc jednak pod uwagę, że zabierają się za nią twórcy "Jak ukraść księżyc", nie spodziewam się, żeby udało im się zachować surową, miejscami dość mroczną atmosferę opowieści. Zdecydowanie warto więc po "Pluto" sięgnąć, zanim Amerykanie opowiedzą nam tę historię po swojemu...





1 komentarz:

  1. Łoo, widzę, że jest w redakcji KMF kolejny fan "Pluto". No to jest nas dwóch :) Scenariusz to kapitalne połączenie motywów z uniwersów Tezuki i indywidualnego, kryminalnego charaktery mistrza Urasawy. Kreska jest tutaj fantastyczna, obok "Berserka" i "Akiry", to jedna z najpiękniej wykonanych mang, jakie widziałem w życiu.

    Jeśli wcześniej oglądaliście/czytaliście "Monster" tego samego autora, będziecie czerpać podwójną radość z lektury. W końcu Epsilon o twarzy genialnego-szalonego Johana z "Monster" i cameo dr Tenmy w retrospekcji o niewidomym pianiście, to mrugnięcia okiem, że tak powiem najwyższej próby. Jedyne co mi się w "Pluto" nie spodobało, to taka "przyspieszona" końcówka ze łzami w tle. Za to ostatni kadr to pierwszorzędna puenta. 9,5 / 10

    OdpowiedzUsuń

Najpopularniejsze posty Fetyszystów