sobota, 26 listopada 2011

Autor: Anonimowy

Rozmyślania przy szlugu #2: Nauka spotyka zakazaną miłość

Miało nie być więcej "Rozmyślań przy szlugu". Głupio brzmiałyby rozmyślania przy e-papierosie, gryzieniu długopisu czy szklance soku, a ja ostatnio przegrałem bitwę z nałogiem (ale nie wojnę!). Także oto ćmiąc sobie (uwaga, product placement) Lucky Strike'a ponownie rozmyślam o bzdetnych detalach. Pech chciał, że znowu pada na dzieło Jamesa Camerona, choć tym razem może raczej "dzieło".


Jak to? ZNOWU ginę na końcu?!



Zanim jednak zdradzę tytuł, nad którym tak intensywnie rozmyślam, zadam pytanie: czym jest romantyczna miłość i jakie są jej ograniczenia? Wiadomo - temat rzeka i można całe życie spędzić na dociekaniach oraz próbach postawienia jasnej, konkretnej odpowiedzi. Niestety, nie mamy tyle czasu. Jakie są obowiązkowe kryteria do spełnienia dla dwójki jednostek by mogła je połączyć prawdziwa miłość? Idąc na ogromne skróty można stwierdzić, że wystarczy sama umiejętność kochania. Ale czy na pewno? Takie np. psy są w stanie kochać przecież, a raczej uznamy związek na linii człowiek-pies jako bardzo odrażającą formę uczuciowej aktywności.

Także trzeba chyba dodać do puli wymagań też rozwinięty poziom samoświadomości i zdolność dialogu by o tej miłość dyskutować. Co prawda, psy są w stanie nauczyć się czytać około 30 prostych wyrazów, a naukowcy twierdzą, że mówiące czworonogi są kwestią czasu. Jednak w dalszym ciągu nie nastąpi to zbyt szybko. A kiedy nawet nastąpi, coś mi mówi, że dalej tego typu relacje będą określane mianem zboczonych na potęgę. To może naczelne? Nie od wczoraj wiadomo, że np. goryle są zdolne komunikować się z nami za pomocą języka migowego. Potrafią także myśleć abstrakcyjnie (malują śliczne obrazy, które dodatkowo mają swoje konkretne znaczenie), są zdolne do wyższych uczuć i ogólnie są do nas bardzo podobne. Ale czy historię miłosną z człowiekiem i gorylem w rolach głównych znajdziemy w jakiejkolwiek wypożyczalni DVD? Chyba tylko z hardkorowym zoofilskim porno, a i do tego nie byłbym do końca przekonany.

Nie chcę tu roztrząsać kwestii moralno-gustowych, bo to temat jeszcze bardziej obszerny i zawiły niż sama istota romantycznej miłości. Dodatkowo do "dyskusji" dołączają się jak zawsze pomocni naukowcy - ludzie chyba najmniej romantyczni na świecie, bo to czym dla nas są motylki w brzuszkach, przeświadczenie o znaniu kogoś obcego całe życie, nieuzasadniona chęć pisania miłosnej poezji i tego typu rzeczy, dla nauki są niczym innym jak tylko narzędziem w rękach wyrachowanego na przedłużenie gatunku mechanizmu doboru partnerów. Gdy się zgłębia tę problematykę bardziej to nawet okazuje się, że nie mamy takiej pełni wyboru jak mogłoby się nam wydawać. Na tej zapewne przerażającej konkluzji dla większości ludzi zakończę nawiązywanie do nauki. Wysnuję tylko mglistą tezę, że romantyczna miłość w takim kształcie jaki wszyscy pojmujemy ściśle wiąże się z byciem tego samego gatunku, co by go dalej przedłużać.

I tu pojawia się James Cameron oraz jego najbardziej kasowy film Wszechświata, "Avatar". Otóż Jim postanowił sklecić ładny wątek miłosny polegający na kliszy kochanków z dwóch różnych światów. Sprawdziło się to już niejednokrotnie w jego własnej twórczości ("Terminator", "Titanic"), ale także jest bazą dla największych, klasycznych romansów jak chociażby "Romeo i Julia". Tylko, że Cameron tym razem potraktował ten model ZAJEBIŚCIE DOSŁOWNIE. Nie będę tracił czasu na streszczaniu fabuły, bo tę znają nawet dumni posiadacze osiągnięcia "nie widziałem Avatara". W każdym razie - tak, w tym filmie zakochują się w sobie z wzajemnością dwie istoty pochodzące z dwóch różnych krańców kosmosu. I wydaje mi się, że James nie przyłożył należytej uwagi pisząc tę historię.

Jasne, ma na swoje usprawiedliwienie, że człowiek jeszcze nie miał okazji spotkać równej sobie istoty, z którą mogłaby go najść ochota podzielić łoże czy nawet wspólną przyszłość. A także prawdą jest, że mało kto, jeśli w ogóle ktokolwiek, poza mną zwrócił na to uwagę. Nie zmienia to jednak faktu, o którym wspominałem na początku. Niebieskie, dwunożne koty z Pandory to zupełnie obcy gatunek. Wbrew pozorom dużo bardziej odmienny od nas niż psy czy goryle. A mimo to, James Cameron każe bohaterowi swojego filmu zakochać się w jednej z tych istot!

"Hola, hola! Ale czy przypadkiem Sam Worthington nie jest w ciele jednego z tych ludzików, kiedy zakochuje się i bzyka niebieską Pocahontas o disneyowskich rysach kociej twarzy?" No, jest. I co z tego? Pomijając już fakt, że nie steruje on oryginałem, tylko hybrydą stworzoną z połączenia genów dwóch diametralnie różnych gatunków... Tego, kim jesteśmy nie tworzy nasz wygląd ani sama przynależność do danej grupy organizmów, ale lata formowania się świadomości i podświadomości właśnie w roli człowieka. Innej nie znamy i zapoznanie się z nią zajęłoby tyle samo czasu. Jeśli nie więcej. Wskoczenie w obce ciało i pobieganie po lesie nie cofnie lat rozwoju społecznego mózgu. Twoja natura nagle nie powie sobie "jebać to, teraz jesteś kotem". Twoja natura ewentualnie powie sobie "OK, masz ciało kota. Wykorzystaj jego moce, żeby podglądać panienki. Ludzkie panienki".

No chyba, że jesteś skrzywionym w rozwoju płciowym złym, złym kosmicznym zoofilem.


- Miau.
- Uhhh... Podnieś ogon, malutka.

11 komentarzy:

  1. Hitch, nie rozmyślaj już więcej przy szlugu :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Oh, a może coś więcej? Bo biorąc pod uwagę twoje przyłożenie się do treści to tak samo mogę doradzić ci zaprzestanie pisania komentarzy. Do czegokolwiek :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Rzecz w tym, że w "Avatarze" Sully zakochał się w przedstawicielu innej kultury, która miała własny język, tradycję, historię, miała humanoidalny wygląd i znała angielski (w jakimś tam stopniu).
    Na'vi byli takim substytutem ludzi dla
    Jake'a, lepsze takie cuś niż ruchanie ziemskiego kota (ale co ja mogę o tym wiedzieć :D); w każdym razie IMO łatwiej pokochać coś przypominającego człowieka pod tymi względami. Pozostaje tylko, errmm, kwestia anatomiczna (Harry Partridge zrobił fajne video odnośnie tego palącego problemu, polecam ;)). Cameron w którymś wywiadów powiedział, że chciał zrobić "ludzkich obcych", by widownia mogła kupić wątek miłosny, ale jak widać coś średnio mu wyszło.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ale tu nie chodzi o ich wygląd tylko ich całkowitą obcość. Superman i Lois Lane mają ten sam problem. Koleś może wyglądać jak człowiek, ale jest KOSMITĄ o zupełnie innej fizjologii :)

    OdpowiedzUsuń
  5. ja mam tylko nadzieję, że dzięki barierze fizjologicznej (hybryda+Na'vi) nie będzie dzieciaków Neytiri i Jake'a w kolejnych Avatarach, to by mogło zabić kontynuacje. Ale kto wie co teraz Jim rzeźbi. :)

    OdpowiedzUsuń
  6. To by było już ultra zboczone. Człowiek Jake robiłby dziecko niebieskiej kosmitce będąc uwięzionym w ciele hybrydy wyhodowanej na podstawie i dla jego brata bliźniaka. Tottally fucked up :)

    OdpowiedzUsuń
  7. dawno się tak nie uśmiałam czytając tekst i kinie, serdecznie dziękuje ;)

    i tak masz rację, nie wpadłam na tę zadziwiającą teorię, ale tak rozmyślając przyznaje że wiele w niej prawdy

    jeśli takie filmowe interpretacje przychodzą do głowy po szlugu, to chyba zacznę palić ;))

    OdpowiedzUsuń
  8. Nie pal. Zostaw to mi :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Brak możliwości posiadania dzieci mógłby być całkiem ciekawym wątkiem w kolejnych avatarach, np. grupa niebieskich odłącza się/spiskuje przeciwko Jake'owi, bo nie może on spłodzić potomka, który przejmie władzę nad plemieniem itp. :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Sądzę, że Cameron nawet nie liźnie tego typu problematyki, tak jak nie zastanowił się zanim nie wsadził do filmu historii miłosnej na linii człowiek-kosmita :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Zawsze można zapalić coś innego ;)

    OdpowiedzUsuń

Najpopularniejsze posty Fetyszystów