środa, 16 listopada 2011

Autor: Anonimowy

Marvel nie taki znowu cudny

Za sprawą wielkiego sukcesu Batmana Tima Burtona (1989), w Hollywood nastała moda na filmowe adaptacje znanych i mniej znanych komiksów. Poza sequelem filmu Burtona ciężko uznać większość tego typu produkcji z lat 90. za udane. Marvel wszedł na nieznany sobie rejon z przytupem za sprawą X-Men w reżyserii Bryana Singera (2000). Od tej pory przez kina przetoczyły się dokładnie dwadzieścia trzy filmy na licencji komiksów Stana Lee i innych rysowników/scenarzystów Marvela. Poziom tych produkcji to prawdziwa sinusoida - obok świetnej trylogii o mutantach, najlepszego Punishera (2004) czy Hulka Anga Lee, stoją: infantylna trylogia Spider-Man, głupkowate do potęgi n-tej Fantastic Four czy fatalna dokrętka do tematu X-Menów, czyli Wolverine. Od 2008 roku ruszyła seria filmów "superbohaterskich", które dzieją się w jednym uniwersum, a za zadanie mają wprowadzić wszystkich bohaterów do planowanych na 2012 rok The Avengers. I mimo świetnych wyników w box office oraz planowanych sequeli, moim zdaniem wyszło to średnio...


Pierwszy zaatakował Iron Man spod ręki Jona Favreau. Film zebrał bardzo pozytywne noty, zgarnął także pokaźną ilość mniej istotnych nagród. Bardzo chwalono wyluzowanego Downeya Jr. w roli Tony'ego Starka oraz Jeffa Bridgesa jako bad guya. Na pewno jest to najbardziej udany z ostatnich filmów na licencji Marvela, choć mnie akurat do zachwytów daleko. Jako adaptacja komiksu, która ma pełnić tylko i wyłącznie funkcję rozrywki, Iron Manowi brakuje - za przeproszeniem - pierdolnięcia. Scen akcji jest mało, są one krótkie i zainscenizowane bardzo oszczędnie jak na film z takim budżetem. Szansa na podreperowanie tego elementu przyszła wraz z sequelem, niestety w "dwójce" poszło w ten element aż za dużo pary, gdyż twórcy zapomnieli o czymś takim jak angażująca historia, dobry antagonista (Rourke był ok, ale nie jego postać), a humor z pierwszej części gdzieś się ulotnił. Jeszcze w tym samym roku co pierwszy Iron Man, swoją premierę miał The Incredible Hulk, będący jednocześnie rebootem po zaledwie pięciu latach od premiery Hulka Lee. Louis Leterrier nakręcił solidną naparzankę, w której świst pocisków i dźwięk gniecionej stali zakłóca każdy dylemat Bruce'a (solidny Norton), a finałowy pojedynek jest owszem, efektowny, jednak pasowałby bardziej do następnej części Fantastic Four. Obraz Francuza nie okazał się lepszy od "starego" Hulka praktycznie w żadnym elemencie, w dodatku Edward Norton w The Avengers nie wystąpi... Po co więc w ogóle nakręcono ten film? Odpowiedź jest oczywista.


W tym roku poznaliśmy kolejnych dwóch herosów: najpierw Thora z Asgardu, a następnie chyba najbardziej amerykańskiego z amerykańskich hirołów, czyli Kapitana Amerykę. Za przeniesienie Thora na srebrny ekran wziął się nie byle kto, bo Kenneth Branagh. Brytyjczykowi całkowicie nie poszło - dostaliśmy banalne filmidło, przy którym aż mdliło mnie od oklepanej historyjki, prostackich zabiegów dramaturgicznych, powtórki beznadziejnego wątku miłosnego z Ataku Klonów z udziałem Natalie Portman, w końcu sekwencje akcji były zwyczajne i pozbawione napięcia. Thor to bezwzględnie najsłabszy film z tutaj opisywanych, ale prace nad kontynuacją już trwają... Na wakacjach można było wybrać się na Kapitana Amerykę: Pierwsze starcie ("brawo" dla dystrybutora za polski tytuł), za którego odpowiada hollywoodzki wyrobnik średniej klasy, Joe Johnston. Tym razem nie było tak źle jak w przypadku obrazu Branagha, jednakże Kapitan sprawia wrażenie filmu po prostu odbębnionego. Poza dobrą obsadą i ciekawą stylizacją na steampunk, mamy do czynienia z bardzo przeciętnym blockbusterem. Młody, nieskazitelny protagonista, jego luba, śmierć bliskich mu osób jako motywacja do działania, przerysowany Red "Hail Hydra!" Skull i ponownie średnio efektowne akcje - tylko tyle w zestawieniu z solidnymi X-Men: First Class z tego okresu, i aż tyle, jeśli weźmiemy pod uwagę poziom Thora. Pierwsze starcie zarobiło swoje, więc chyba nie muszę dodawać, że sequel już "się robi"...


"Ilość" nie znaczy "jakość", dlatego radziłbym szefom Marvela rozważyć opcję, która zakłada wypuszczanie mniejszej liczby filmów, za to z ciekawszą, odważniejszą koncepcją, zamiast seryjnie produkować średniaki, które wraz ze spadkiem popularności doczekają się restartu. Batman oraz prawdopodobnie nowy Superman w osobie Christophera Nolana wiele zyskali - co by o tych obrazach nie pisać, to są/będą  jakieś. Z drugiej strony marki Marvela zarabiają krocie, więc swoje rady mogę sobie wsadzić, ale jeśli zależy nam na dojrzalszych artystycznie, przeto i ciekawszych filmach o superbohaterach, musimy wymagać więcej.

P.S. Śledząc forum KMF oraz strony o tematyce filmowej, zauważyłem, że opisane tutaj filmy odbierane są przez widzów skrajnie różnie. Jeśli zatem macie zgoła odmienne zdanie na ich temat, wyciągajcie sierpy, kosy  i piszcie o tym w komentarzach.

13 komentarzy:

  1. Anielski, czyżby do wpisu natchnął Cię opis "Serii" w wiadomym dziale na wiadomej stronie? :)
    Ja nie mam nic do dodania, bo dokładnie to samo myślę. Choć Kapitana Ameryki jeszcze nie widziałem.

    OdpowiedzUsuń
  2. "czyżby do wpisu natchnął Cię opis "Serii" w wiadomym dziale na wiadomej stronie?"

    W rzeczy samej :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny wpis! Od siebie mogę dodać, że "Thor" był moim zdaniem lepszy od "Kapitana Ameryki", bo był cholernie dopieszczony wizualnie. W "Ameryce" nie podobało mi się bezrefleksyjne podejście głównego bohatera do własnej metamorfozy z chuderlaka w napakowanego herosa. Ot, wychodzi z kapsuły jako paker, jest nagle pół metra wyższy niż był, przystojniejszy, świetnie wyrzeźbiony i... przechodzi nad tym do porządku dziennego, żadnego komentarza, żadnego zachwytu nad nowym ciałem, nad nowym "ja", nad nowymi możliwościami, po prostu zaczyna działać i nie myśli ani nie mówi o tym, dlaczego, jak i co się z nim stało, co zyskał. Nosz kurde, to już lepiej było to pokazane w "Spider-Manie" - gdy Peter Parker obudził się z dużymi mięśniami i sokolim wzrokiem, przynajmniej zainteresował się swoim nowym ciałem, nowymi zdolnościami. Brak tego rodzaju "głębi" postaci mi w "Ameryce" nie podpasował i zepsuł cały film.

    OdpowiedzUsuń
  4. Jako, że ja byłem autorem opisu tej serii na stronie to może się wypowiem ; D

    Otóż co do samych filmów na licencji Marvela to uważam, że większosc to shit i chłam. Fantastic Four, Trylogia X-Men, Blade - wg mnie te filmy sa naprawde średniawe. X-Men Genza; Wolverine to wręcz film fatalny i (turbo)debilny.

    "X-Men: Pierwsza Klasa" uważam za jeden z lepszych filmów Marvela i za najlepsza odsłonę o mutantach. Bardzo lubię też infantylną trylogie 'Spider-Mana'.

    Co do MCU to chyba wszystko napisalem co chciałem napisac w swoim opisie serii. Sadze, że ogromnie slabym filmem z MCU jest THOR. Chociaż Kapitan Ameryka też mnie zawiódł dosyc. Najlepszy stanowczo "Iron Man".

    Co do Hulków nie wiem po co je rebootowano. Tzn ten Anga lee mogliby smiało wrzucić do MCU. Ten z 2003 roku wypada dużo lepiej niż ten z 2008. A co do Nortona to on z poczatku mial grac w Avengersach, ale no nie dogadali się z nim widać ...

    Wg. mnie powinni się teraz skupić na filmach o innych, ciekawszych postaciach oraz Iron Manie, Hulku, Nicku Fury.

    PS
    A dziś dopiero czytałem ze jakiś serial na licencji Marvela bedzie częścią MCU. Nawet ma Tony Stark w pilocie zawitac ;D Nowy Spider-Man ponoc też coraz bardziej prawdopodobne że zostanie dołączony do Marvelowskiego Universum.

    OdpowiedzUsuń
  5. @ Szopmanie; Trylogia X-Men to wg Ciebie filmy średniawe?! Zwykle dyskusja toczy się na temat mocno rowałkowej "trójki", ale na I i zwłaszcza II nikt nie powinien podnosić ręki. First Class na 200% nie dorównuje pierwszym dwóm częściom - co najwyżej jest lepszy technicznie, ale to zrozumiałe...

    OdpowiedzUsuń
  6. Mi tam jak na ironie najlepiej się chyba podobała 3jeczka. Ale ogladalem te filmy ostatnio w gimnazjum jeszcze jakoś. Ale no nie podobały mi się ogólnie. Chociaż przy Wolverini to to są arcydzieła chyba xD

    FC mi się bardzo podobał. Ten bondowski niemalże klimat lat 60 i wgl postać Magneta . Zdecydowanie ta część podobala mi się najlepiej.

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie będe się kłócił co do poziomu filmów, ale jedna ważna rzecz - Avengersów reżyseruje Joss Whedon. I mnie to wystarcza, by podejrzewać, że film będzie lepszy od ostatnich dokonań superbohaterskich.

    OdpowiedzUsuń
  8. W ogóle co tam amerykańskie superbohatery ;) Ja czekam na Yansa i może kiedyś, kiedyś ktoś pójdzie po rozum do głowy i zrobi Thorgala.

    OdpowiedzUsuń
  9. Nie zapominajmy o polskim filmei sperbohaterskim z lat 70 - "As" ; DD

    OdpowiedzUsuń
  10. Co by nie mówić o "Hulku" Anga Lee, posiada on masakrycznie świetną sekwencję akcji na pustyni. Ostrzelanie Hulka z powietrza oraz jego walka z czołgami i śmigłowcami - należą do moich ulubionych scen akcji w ogóle ;). "Incredible Hulk" nie dał mi takich wrażeń i pamiętnych scen.

    OdpowiedzUsuń
  11. @Dux; zgadzam się, w dodatku finałowa walka z Nickiem Noltem także niewiele jej ustępuje ;) A i pieski naprawdę dają radę :D

    OdpowiedzUsuń
  12. Ogólnie rzekłbym, że nawet Hulk lepiej został zrobiony w wersji Anga Lee. Jakoś tak wg mnie w wersji Lee wygląda realniej

    OdpowiedzUsuń
  13. Dux - wybacz, ale Kapitan nie miał zbyt wiele czasu na jaranie się tym, co zyskał :) chyba się zgodzisz, że niemal od razu następujący po eksperymencie incydent w laboratorium + wojna, a następnie propaganda, w którą został wkręcony raczej nie pozostawiały dużo miejsca na stanie przed lustrem i mówienie "wow". Co innego Parker, który jako wyalienowany nastolatek mógł sobie po szkole robić, co tylko dusza zapragnie :)

    OdpowiedzUsuń

Najpopularniejsze posty Fetyszystów