poniedziałek, 2 maja 2011

Autor: artu

Uroki tajemnicy: o ryzykownym obcowaniu z kobietami stacji Showtime

Przez święta, gdzieś pomiędzy kuchnią a rodziną, udało mi się obejrzeć pierwszy sezon United States of Tara. Obyło się bez zachwytów i skoków ciśnienia. Ale to dobry serial. Można rzec: wspaniała rzemieślnicza robota. Będę oglądać dalej: widać, że pierwsza seria to ledwie rozpoznanie terenu, a bohaterowie kuszą potencjalnymi fabułami. Tara to kolejne dziecko stacji Showtime, któremu udało się esencję rodzinnej schizofrenii. I szerzej: rozbicia życia osobistego w ogóle. Sho produkuje seriale o krewnych i znajomych bez końca zakopujących i odkopujących sobie brudy. Rutynowo, bez katharsis.
Przeszły święta, przyszedł piąty odcinek trzeciego sezonu Siostry Jackie - serialu, w którym jestem zakochana po czubki uszu. Jackie wyciągała prochy zza obluzowanej płyty w suficie. Żaden z tego spojler: Jackie przetrzymywała prochy z wielu ciekawych miejscach, choć najczęściej nosi je w kieszeni fartucha. Ale właśnie stojąc na biurku przytarganym przez pół pustego pomieszczenia, wyzywając na szczury, które dobrały jej się do piguł, Jackie jest esencją samej siebie i jeszcze kilku kobiet z, hmmm, kobiecych seriali Showtime.

Jackie oddziela życie rodzinne i zawodowe z precyzją chirurga. Skądinąd jedyną osobą, której dobrowolnie pozwala przekraczać granicę pomiędzy szpitalem a domem, jest chirurg - jej przyjaciółka z oddziału, doktor O'Hara (po lewej), również niezrównana w trzymaniu prywatności pod kluczem. Jackie kocha swojego męża Kevina, z którym ma dwie córeczki. Ale kocha też farmaceutę Eddiego. I pierwszy sezon jest poświęcony w dużej mierze temu, kto o kim wie i co wie - a na ogół nikt nie wie o nikim. Jackie balansuje na granicy - szpital szpitalem, dom domem. Potrafi rozmawiać przez dwie komórki na raz. Szczury mogą podjadać jej prochy, ale nie mogą - wygryźć dziur w ściankach szufladek, do których zapakowała swoje życia. Doktor O'Hara ma łatwiej; "zmieniła kontynent", mieszka sama (w hotelu). Piekielnie bystra, niedostępna, patriotycznie sarkastyczna (pochodzi z Anglii; mówi akcentem londyńskim ze szczyptą Sussex; jej wuj był hrabią). Przed Jackie - i widzem - odkrywa się powoli. Chociaż Jackie i tak nic nie dziwi (no, może poza okazywaniem uczuć nie mieszczących się na skali pomiędzy czułą zgrywą a cynizmem); "jesteś taka wyrafinowana...". Spięcia powoduje nie sama szczerość (O'Hara: "wiesz, że ja wolałabym umrzeć, niż być Kevinem lub Eddiem"), a zaburzenie równowagi pomiędzy my wiemy a oni nie.

W The Big C, serialu bardzo niezasłużenie niezauważonym (Złoty Glob, okej, ale ile osób po prostu wzruszyło ramionami?), kameralną, skromniejszą próbą wejścia Sho na teren oznakowany niegdyś przez Sześć stóp pod ziemią, grana przez Laurę Linney Cathy ukrywa przed rodziną późne stadium nowotworu. Oczywiście nadrabianie przeszłości i przyszłości wprowadza w życie jej bliskich coraz większy bałagan. Coraz mniej wytłumaczalny. A tajemnice puchną. Czyli znowu serial o ukrywaniu i zakrywaniu, gdzie prawda i szczerość stoją pod znakiem zapytania.

A teraz Nancy Botwin, chyba, jak widać na zdjęciu po lewej, pierwsza femme fatale dzisiejszej telewizji, kobieta śmiercionośna, a jednocześnie, och, jakże niezrównana we flircie z chaosem! Mimo wszelkich słabości ostatniego sezonu, gdzie absurd niemal zupełnie przesłonił dramę pierwszych serii, będę bronić Zielska do upadłego; sama struktura serialu, polegająca na poszerzaniu pola rażenia niosącej śmierć i zniszczenie bohaterki, za bardzo kopie w zwoje. Nancy Botwin, na krawędzi dzisiaj i wczoraj, i, jak się okazuje, na długo przez wejściem w upalony biznes. Nancy Botwin, poza prawem i moralnością. Wszelkie telewizyjne klisze, bardzo często rodem z oper mydlanych, uwikłanych w sprawy międzynarodowo zorganizowanej działalności przestępczej i upiorów DNA, sklejają się w Zielsku na fascynujący portret współczesnej kobiety fatalnej, gdzie każdy element tożsamości może zostać podważony i obrócony na plecki. I może to, co najbardziej bawi w postaci Celii Hodes (ELIZABETH PERKINS - PROSIMY WRÓĆ!!), to jej rozpaczliwe próby bycia Nancy ("mamo, dlaczego przebrałaś się za dziwkę?"). Celia nie tylko nie posiada wdzięku czy inteligencji byłej sąsiadki; przede wszystkim cierpi na brak tajemnic. U Celii wszystko jest na wierzchu, śmieszne w swej oczywistości. U Nancy oczywisty jest tylko jej szkodliwy wpływ na środowisko.

W końcu wracam do Tary: ta bardzo nie chciałaby mieć tajemnic, ale nosi je w głowie. Cierpi na zaburzenie dysocjacyjne tożsamości, żyje razem z nastolatką T, bogobojną kurą domową Alice i ziomem Buckiem. Status Tary i jej osobowości (polskie tłumaczenie tytułu jest naprawdę mocno z dupy) jest więc na samym wstępie bardzo podejrzany i automatycznie uruchamia różne tożsamościowe konteksty, o których wolałabym nie myśleć, bo takie myślenie boli i wprowadza mocne zawirowania w definiowaniu samego siebie. Tara ma świetną rodzinę, cierpliwego męża, fantastyczną córkę i syna, który przypomina mnie, kiedy miałam czternaście lat (nawet fryzurę ma podobną); jest kochana. To najbardziej ostentacyjny obraz miłości-ryzyka: nie wiesz, kogo kochasz, bo nawet nie wiesz, z kim rozmawiasz.

Myślę teraz o tych serialach - a także o słabszym Californication, Queer as folk i L Wordzie, które jakby pochodzą z zupełnie innej ery, najnowszych Shameless i Episodes, i mam przed oczami galerie postaci niezmiernie sympatycznych. A przecież - niebezpieczeństwo w obcowaniu z nimi zdaje się oczywiste. Wychodzi więc na to, że Showtime, produkując zasadniczo seriale o ludziach urokliwie popierdolonych, koduje w swoich opowieściach ostrzeżenie przed Innym - jednocześnie nas ku temu Innemu popychając. Piękne i inspirujące.


15 komentarzy:

  1. Zapomniałaś o Dexie, który jedzie na podobnym schemacie. Co jednak by nie mówić, to seriale Showtime mają jedną brzydką cechę - najczęściej po trzecim sezonie ryją mordą o glebę i człowiekowi przechodzi chęć na oglądanie.

    A "Zielsko"? Nie ma startu do "Breaking Bad".

    OdpowiedzUsuń
  2. ale masz refleks!
    nie oglądałam dextera, chociaż wiem, że podpada pod ten schemat. poza tym miało być o niebezpiecznych kobietach ;) co do sezonów, to tak - californication się spieprzyło już po drugim (choć i tak mam wrażenie że najlepsze byłoby jako jeden, zamknięty sezon), l word nigdy nie był dobrym serialem. reszta z oglądanych przeze mnie jeszcze nie dotarła do tego pułapu, więc... ;) (poza tym mam wrażenie, że oni się rozwijają). chociaż nie, bo zielsko, chociaż znowu: tu się koncepcyjnie przekonałam (oczywiście pierwsze trzy byłyby zajebiste jako całość). breaking bad nie oglądałam, ale to nie jest tak, że dwie zupełnie różne bajki? tam chyba nie chodzi o flirt z widzem?

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie mogę się przekonać do Jackie. Za mną pierwszych 6 odcinków i nie wciąga, nie intryguje. Kolejne oglądałbym na siłę, a tej nie chcę chyba marnować (tym bardziej, że tak wiele zacnych rzeczy czeka na dysku). Ma dobre i oryginalne elementy (Jackie i jej pierwszo- i drugoplanowe życie), dobre dialogi nie unikające językowego mięsa, ale nie jest to historia zasysająca od początku. Niby nie mam nic przeciwko, a po prostu - nie kręci, nie wzrusza, nie bawi, nie rusza.
    Pierwszy sezon Tary był znakomity i to sobie chętnie "pokontynuuję". The Big C czas odkopać i się zapoznać.
    Jakby nie było, to Showtime dobre jest. Ale to nie HBO.

    OdpowiedzUsuń
  4. a wg mnie jackie jest najlepszym ze znanych mi seriali sho, pierwszy sezon jackie a tary to dwie różne ligi - nie mówiąc już o californication, które jackie może buty czyścić.

    OdpowiedzUsuń
  5. ach, no i w jackie występuje BÓG!

    OdpowiedzUsuń
  6. @artu
    Nie chodzi o flirt, ale kręgosłup fabularny dość zbliżony.

    @desjudi
    A ja mam odwrotnie.
    Znaczy się: "Nurse Jackie" polubiłem od samego początku. Bo tam historia w sumie ma niewielkie znaczenie, a liczą się postacie. Przerysowane, zabawne, karykaturalne a jednocześnie... cholernie prawdziwe.
    "US of Tara" z drugiej strony już od początku nie było szczególnie wciągające i tak już zostało. Pierwszy sezon obejrzałem cały, ale kontynuować po prostu mi się nie chce. Wbrew pozorom serialowi temu brakuje właśnie dobrych postaci (a trudno za takowe uznać kolejne sub-persony Tary).

    OdpowiedzUsuń
  7. @ D'mooN

    dla mnie weeds jest flirtujaca nancy, wiec po prostu czuje, ze bb nie bedzie moim skojarzeniem.


    "Bo tam historia w sumie ma niewielkie znaczenie, a liczą się postacie. Przerysowane, zabawne, karykaturalne a jednocześnie... cholernie prawdziwe."

    dokladnie; zasadniczo to tam sie nic nie dzieje przeciez, tylko "zycie sie toczy" ;). ale w tej slamazarnosci (jakby na przekor bieganinie na oddziale) tkwi caly urok, to jest takie.. no wlasnie, prawdziwe, bo codzienne. postaci mistrzowskie, z calej glownej obsady tylko kevin mnie ani ziebi, ani grzeje. oddzial uwielbiam w calosci, podobnie jak figury w kaplicy ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. @ desjudi

    "Jakby nie było, to Showtime dobre jest. Ale to nie HBO"

    ja uwazam, ze tych dwoch stacji w ogole nie nalezy porownywac, bo to sa zasadniczo zupelnie rozne historie. przynajmniej to co ja ogladalam/ogladam. hbo jest NA SERIO. czasami ZBYT SERIO. hbo buduje cale swiaty. sho wkreca postaciami, przekrzywionym obrazem dobrze znanej codziennosci. zupelnie inna poetyka, zupelnie inne cele.

    OdpowiedzUsuń
  9. Czy ja wiem... The Wire, Six Feet Under, Deadwood również wkrecaja postaciami, również patrza na codziennosc troche inaczej (tlo jest serio, ale calosc z przymrozeniem oka często serwowana, wszak to zawsze jakas opowiesc, majaca swoje wieksze znaczenie, wykraczajace poza sam serial). No i te cale swiaty, o ktorych wspominasz - kompleksowo odtworzone, wiarygodne, ciekawe, inne. Showtime jeszcze ani razu mnie nie wkrecilo. Być moze to kwestia tej poetyki, ktora trafia szybko i skutecznie, ale nie wsysa, bo nie buduje swiatow, do ktorych jako widz chcialbym wracac. Już. Teraz. HBO jest skuteczniejsze :)

    OdpowiedzUsuń
  10. przeciez nie napisalam, ze w hbo nie ma postaci, tylko wlasnie - to jest takie olbrzymie, epickie.. a ja czasami chce czegos kameralnego, skromnego, absurdu na wyciagniecie reki. oczywiscie, ze te serialy sa 'latwiej przyswajalne', niby lzejsze, bo przeciez krotsze, dowcipne.. ale sa momenty siostry jackie, ktore bola jak in treatment. a final the big c wydaje mi sie holdem na sfu. poza tym mi sie jakos przejadlo hbo ostatnio, mam od jesieni uraz do sztampy jaka poczestowalo mnie be w pilocie i jakos nie moge sie otrzasnac ;)

    OdpowiedzUsuń
  11. Arte, jeżeli do tej pory nie widziałaś, to rzuć okiem na "Hung". Wydaje mi się, że Ci podejdzie. Skromne właśnie i obyczajowe, mimo iż od HBO. Ale bardziej w stylu Showtime.

    OdpowiedzUsuń
  12. @ arte jeszcze,

    czy SFU jest olbrzymie, epickie? Albo The Wire, inTreatment? Toż to właśnie dramaty kameralne, skromne, mało efektowne, najlepsze co zaoferowało HBO. Co prawda rozpisane na wiele postaci i na lata, ale... Bo rozumiem - konkretna epoka, kostiumy, scenografia, duperele (Boardwalk Empire, Deadwood, Carnivale, Band of Brothers), to nie wszystko.
    I żeby była jasność - Siostra Jackie to dobry serial, a w dyskusji poruszamy się pośród tych dobrych i genialnych, a że jednych i drugich nie brakuje (to są dopiero czasy!), to czasami i na to, co po prostu dobre i solidne pomarudzić wypada :)

    Co do wsysania - "Sons of Anarchy". Chwyciło i nie wypuszcza. A Jackie w tym samym wielkanocnym momencie zacząłem.

    OdpowiedzUsuń
  13. @ jakuzzi

    dzieki, chyba crov to tez polecal. w ogole wasza dwojka to chyba dwoch najwiekszych wygrzebywaczy seriali ;)


    @ des

    jesli the wire nie jest epickie, to ja nie wiem co jest (ok, wiem - carnivale ;). przez kameralnosc rozumialam ograniczona liczbe spojrzen, fabul - w kablu codziennosc jest wpisana w gigantyczny fresk, jackie to fabuly z zycia jednej konkretnej osoby. to raz. dwa, sprawa identyfikacji z bohaterami - tu sfu i in treatment sa znacznie blizsze jackie niz the wire (pewnie kwestia mojego osobistego doswiadczenia, ale mniej rozczlonkowana narracja tez wydaje mi sie tutaj istotna)

    sons of anarchy jakos nie podpadaja pod moje klimaty, a ze obecnie mam 100-odcinkowe nip/tuck do ogladania (zdecydowanie jeden z najwazniejszych seriali dziesieciolecia!!), a potem bogate plany, wiec na razie nie

    OdpowiedzUsuń
  14. JAKIE TO PIĘKNE:
    http://www.youtube.com/watch?v=geBnB7-vv9k&feature=related
    och i ach. ach ta Nancy, uderza do Watykanu! PODWÓJNIE!!

    OdpowiedzUsuń
  15. "The Big C" moim zdaniem zdecydowanie najlepszy z tego grona. Do "Weeds" podchodziłem kilka razy, a "Nurse Jackie" opuściłem po kilku odcinkach.

    OdpowiedzUsuń

Najpopularniejsze posty Fetyszystów