„Berlin Calling” to film o muzyce i narkotykach. Takie trochę skrzyżowanie „Trainspotting”, „Lotu nad kukułczym gniazdem” i „Human Traffic”. Ale to przede wszystkim niegłupia historia DJ-a, który zatopił się całym sobą w świecie własnej muzyki, wierząc w jej siłę i pozostając jej wiernym bez względu na ludzi i okoliczności. Nasz bohater – DJ Ickarus (autor fantastycznej ścieżki dźwiękowej - Paul Kalkbrenner alias… DJ Ickarus, spisał się w tej roli kapitalnie) trafia do berlińskiej kliniki psychiatrycznej, gdzie w przerwach między zajęciami, ma możliwość dalszego komponowania swojej nowej płyty. Nawroty ćpania powodują jednak, że odsuwa się od niego dziewczyna (i menadżer w jednym), a producent wycofuje się z wydania nowego krążka. I wówczas, mniej więcej w połowie tego z wolna sączącego się, klimatycznego filmu, następuje scena, która wali nas młotkiem po głowie. Nasz bohater demoluje studio producentki, rusza dynamicznym krokiem przed siebie, wpada do swojego pokoju w klinice, barykaduje drzwi, włącza na full jedną ze swoich kompozycji i… nie, nie zabija się, ani nie robi niczego równie głupiego - lecz tańczy jak szalony, krzycząc do sanitariuszy i lekarzy, że jego nowa płyta będzie zajebista. Po chwili wymyka się przez okno, ucieka (muzyka zwalnia jak wciągnięta taśma) i po cięciu montażowym widzimy go śpiącego ze zmęczenia na trawie w parku.
Ta tragikomiczna, krótka scena doskonale obrazuje bałagan emocjonalny w głowie naszego bohatera. Od tej chwili zaczynamy trzymać kciuki, by udało mu się skończyć płytę, odnieść sukces i pozostać czystym. Ta scena-wizytówka „Berlin Calling" posiada niesamowitą dynamikę i dramaturgię, przede wszystkim dzięki zilustrowaniu jej jednym z najlepszych kawałków ze ścieżki dźwiękowej („Revolte”). Takiego wybuchu energii nie powstydziłby się najlepszy akcyjniak, a przypominam, że oglądamy tu zwykłego faceta zrzucającego płyty z półek i odstawiającego zwariowany taniec własnego pomysłu. Tak naprawdę wpis ten skierowany jest do wszystkich osób, które widziały „Berlin Calling" i mają ochotę przypomnieć sobie najlepszy jego fragment. Pozostałych namawiam do zapoznania się z tym nietuzinkowym filmem, z wyjebaną w kosmos muzyką klubową w tle.
I taka ciekawostka na koniec – „Berlin Calling" to jedyny znany mi przykład filmu o tworzeniu soundtracku do... tegoż filmu. W dodatku okładką wydania DVD „Berlin Calling", a także CD z muzyką, jest to samo zdjęcie, które w filmie zdobiło płytę DJ-a Ickarusa.
Ten OST jest technoarcydziełem. Już dawno oglądałem ten film. Perfekcyjnie od spokojnych dźwięków (AAron) po transowo kwasowe zakończenie krążka. Po środku przewija sie mój ulubiony kawałek Square. Jest w nim taka minimalistyczna moc, która pozwala na pełnię szczęścia i relaksu mknąć autostradą A4 w kierunku Berlina, gdzie mieści sie wytwórnia tejże płyty - BPitch Control. Tutaj inny artysta: watch?v=OvtuDfN0jO8.
OdpowiedzUsuńPS. Myślałem, że chociaż czarne placki w wytwórni się uchowają ...cóż lot to lot;)