sobota, 21 maja 2011

Autor: Rafał Donica

Reklamacja reklamy

Chyba wszystkich irytują. Są ich tysiące, działają na nerwy, często są głośniejsze od normalnego programu i zdarza się, że przerywają film w najciekawszym momencie. A co nam tam, władujmy blok reklamowy między "This is..." a "...Sparta!" i pokażmy popularnego prezentera piorącego brudne dzieci - głupiemu widzowi to przecież nie zaburzy dramaturgii filmu. Szczytem chamstwa jest wciskanie ich między rundy pojedynku bokserskiego, bo i coś takiego miałem okazję widzieć. Ale ja nie o tym. Ja chciałem o tym, jak niektóre reklamy obrażają moje poczucie estetyki, mój gust, moją inteligencję, a nieraz i zdrowy rozsądek. Pod lupę wziąłem przypadkowy blok reklamowy, który sam sobie ułożyłem. Nie jest moim celem nabijanie się z reklamowanych produktów, bo sam części z nich używam i sobie je chwalę, a przeciwko reszcie nic nie mam. Moim celem jest wskazanie reklam źle skonstruowanych, robiących dużo złego promując taki a nie inny styl życia odbiorcy danego produktu. Reklamodawcy często strzelają sobie źle wymyśloną kampanią w kolano. Bo jeśli ja odbieram niektóre z reklam w taki sposób, jak opisuję poniżej, a jest to sposób mało pozytywny, statystycznie rzecz biorąc jest możliwe, że ileś tam tysięcy widzów odbiera je podobnie. Lecimy...



Jacuś. Jacuś zawsze coś robi. Brzuszki robi, buty czyści i zawsze siedzi w domu. Nie jest to człowiek czynu, człowiek pracowity, jest to bumelant (prawdopodobnie bez pracy) mieszkający z matką. Sorry, ale taki właśnie obraz Jacusia jawi mi się na podstawie reklam z Jacusiem i nic na to nie poradzę - tak go przecież pokazano. Jacusia nieudacznika, który prawdopodobnie żyje na koszt matki, zmusza się w reklamach do wzięcia kredytu hipotecznego. Jacuś nie musi nic robić. Wszystko zrobią za niego Ci, co dojeżdżają, doradzają. Może też kredyt hipoteczny za Jacusia spłacą, choć o tym reklama nie wspomina. Bezrobotni Jacusie rozbitkowie życiowi łączcie się i bierzcie kredyty pod hipotekę. Najlepiej w banku z innej reklamy, banku zarządzanym przez kretyna, który musi zagrać w kosza nie trafiając ani razu, by wymyślić hasło "ziroł".

By uwiarygodnić produkt w oczach konsumenta, dziś nie może już polecać go aktor-lekarz czy inny zaufany aktor-naukowiec, tylko sąsiad, sąsiadka, znajomy, Halina, Zygmunt lub Staszek, słowem swój człowiek. Boli Cię głowa? Weź tenże środek w nowym opakowaniu wielkości weka zawierającego 300 tabletek, polecił mi go Bożydar. Zażyj od razu 50, jest przecież tak łatwy do połknięcia, nie uzależnia, udrożnia i nie "podrożnia". I pamiętaj, gdy permanentnie boli Cię głowa, stawy, noga lub dupa, nie idź do lekarza, łykaj tabletki. Jeśli masz stan zapalny, nie lecz go, zwalczaj ból tabletką przeciwbólową aż stan zapalny cię zabije, i pod żadnym pozorem nie idź do lekarza, poradź się jeno farmaceuty, bo możesz umrzeć od złego zażywania...

Obecnie panuje moda siedzenia na wspomnianej przed chwilą dupie, wcinanie chipsów (z załączonym w paczce gratisowo powietrzem), oglądanie meczu i... bezwysiłkowym chudnięciu - wystarczy napić się reklamowanej kawy. Jeśli zdarzy ci się jakimś cudem ciężko trenować lub grać w mecz rugby i nagle opadniesz z sił, nie uzupełniaj węglowodanów, zjedz słodki baton. Jeśli kochasz swoje dziecko, słodki baton daj swojej pociesze do szkoły, bo to pożywny posiłek, lepszy od jakiejś tam głupiej kanapki z sałatą, wędliną i zdrowym jabłkiem na deser. I pamiętaj, że bez specjalnego jogurtu podawanego twojemu dziecku codziennie, twoje dziecko nie urośnie wyżej niż metr, a jego kości zdeformują się i pękną. Na kolację nie rób niczego samodzielnie, po prostu (jak to rzekła Doda), jebnij danie z torebki - będzie smacznie i wesoło, mąż upieprzy się na gębie czerwonym barszczem, dzieci będą świetnie się bawić przy wyjmowaniu potrawy z piekarnika, rezygnując z nudnej gry na konsoli, a ty będziesz stała z uśmiechem na twarzy, jako spełniona gospodyni domowa, mistrzyni gotowania, najlepsza matka pod słońcem.

A po kolacji idziemy do klubu...

Od kilku dni próbuję zrozumieć o co chodzi w pewnej reklamie pewnego operatora komórkowego. Klub z selekcją, znajomi bohatera dostają się do środka i mają kompletnie w dupie to, że ich przyjaciel nie przeszedł selekcji i został sam na zewnątrz. Normalny człowiek powinien rzucić takich przyjaciół w kąt i poszukać sobie nowych. Ale nie w reklamie. Tu chłopak się nie zraża, nie jest zły na przyjaciół, którzy poszli się bawić bez niego, jest zły na bramkarza, przez którego selekcję nie przeszedł. Strzeli bramkarzowi gola i wyciągnie znajomych z "jego" klubu. Idzie na drugą stronę ulicy do innego klubu, w którym nie ma żywego ducha, nawet obsługi, robi sobie fotkę telefonem, wysyła ją do "przyjaciół", a ci zwabieni nie wiadomo czym (zdjęciem przyjaciela na tle pustego lokalu?), przenoszą się z ekskluzywnego klubu z selekcją, do jakiegoś opuszczonego miejsca, w którym rozkręcają świetną zabawę. I nikt nie pamięta, że przed kilkoma minutami świetna paczka znajomych oblała test z lojalności, pozostawiając jednego ze swoich na zewnątrz klubu. Skoro już doczłapaliśmy się na imprezę, pora na piwo!

Masz lekkie nietrzymanie moczu? Nie przejmuj się. Nie idź do lekarza
- zatańcz, nikt się nie skapnie, że coś tam ci kapnie.

Powyższy niesmaczny motyw z moczem, świadomie wstawiłem przed akapitem poświęconym reklamie piwa, złocistego trunku. Chciałem w ten sposób zwrócić uwagę na to, jak bezlitośnie traktują nas reklamodawcy. Gdy jem sobie spokojnie obiad i muszę wysłuchiwać z telewizora o "brzydkich zapachach z tamtych okolic", od razu przypomina mi się "Dzień świra" i Marek Kondrat, którego posiłek utrudniany był reklamą "wyciągu z fiuta". Rzeczywistość dogoniła filmową fikcję.

Wiem, co to konwencja, przenośnia, symbolika, parabola, mam dystans do świata, do reklam i łapię chyba każdy możliwy rodzaj humoru, od absurdalnego po bezsensowny. Ale nie mogę złapać o co biega w tej reklamie: Dwóch kolesi na dachu. Jeden prosi drugiego o piwo. Drugi otwiera lodówkę, wyjmuje butelkę, a ta unosi go ze sobą w górę. Po chwili zafascynowani tym widokiem inni młodzi ludzie łapią się kolesia od butelki i lecą razem z nim przez miasto. Kłębowisko młodych ludzi zrzeszonych wokół butelki piwa, wzniecając tumany kurzu ląduje ciężko na dachu i rozsypuje się niczym kręgle. Młodzi ludzie, którzy powinni przede wszystkim doznać złamań, lub chociaż otarć ciała, nie zastanawiają się nad tym, że właśnie przelecieli pół miasta uczepieni gościa trzymającego się butelki - wszyscy beztrosko zaczynają żłopać piwo na dachu, w środku dnia, choć średnio przystoi pić piwo bez żadnej okazji, w środku miasta, w godzinach okołopołudniowych. Ok, zostawmy samą ideę picia piwa przez młodych ludzi, gotowych to robić (według reklam) zawsze i wszędzie - nawet w sylwestra zamiast szampana, jak pokazała kiedyś tam inna reklama. Jestem zdezorientowany, nie rozumiem o co tu chodzi, nie widzę w tym lataniu na butelce nic ponad nieskończony bezsens pozbawiony humoru. Może po prostu nie jestem grupą docelową tej reklamy i do mnie nie trafia? Jeśli tak, pozostaje mi tylko się cieszyć!


Polska telewizja kipi od słabych lub łopatologicznych, tudzież niezrozumiałych (dla mnie na przykład) reklam. Pominę milczeniem fakt, że promowana w nich jest niezdrowa żywność, alkohol, dania z torebek, wyroby czekoladowe, odchudzające cuda na patyku i suplementy dla dzieci, bez których zatrzymają się w rozwoju. Większości z nich brakuje polotu, pomysłu, humoru, a niektóre z tych, które próbują naśladować absurdalny styl popularnych niegdyś reklam Mumio, wpadają w pułapkę wtórności i przejedzenia nazbyt odjechanymi spotami. Dobre reklamy istnieją, udowadnia to co roku NOC REKLAMOŻERCÓW, podczas której pokazywane są najlepsze spoty z całego świata. Poniżej dwie PEREŁKI znane z polskiej telewizji. Można fajnie? Można!


14 komentarzy:

  1. Oj, tak, ma autor rację. Uśmiałam się przez łzy, czytając. :) A ja ze swej strony dorzucę jeszcze jeden kwiatek - reklama batoników czekoladowych "Danusia" przez ... Ewę Minge! (reklamę znalazłam na blogu Instytut Benjamenta). Kto tę reklamę zobaczy, myśle, że skutecznie zniechęci się do wyrobów firmy Wawel.
    http://www.youtube.com/watch?v=qv3MDr6zu34
    bf

    OdpowiedzUsuń
  2. Dobry tekst, szczególnie ten fragment o tabletkach :)

    Cary Grant w filmie "Północ północny zachód" powiedział, że "W świecie reklamy nie istnieje pojęcie kłamstwa, jest tylko celowa przesada". Podobno można dostać odszkodowanie, jeśli w reklamie są kłamstwa, które można udowodnić, a ostatnio zauważyłem, że Red Bull już nie dodaje skrzydeł, a jedynie ożywia ciało i umysł :) Czyżby jakiś postęp?

    Reklamy, której nie zrozumiałeś, Dux, ja chyba nie widziałem, bo ten opis mi się nie kojarzy, albo nie oglądałem zbyt uważnie. Najbardziej irytują mnie reklamy z Szymonem Majewskim i Katarzyną Herman. Są okropne.

    Szczytem chamstwa są bloki reklamowe trwające około 20-tu minut (reklamy-zapowiedzi-reklamy), w dodatku reklamy są znacznie głośniejsze od filmu. Nadużywanie reklam występuje nawet w programie pierwszym, po Wiadomościach (wiadomości-reklamy-sport-reklamy-pogoda-reklamy-zapowiedzi-reklamy-film), a w 'dwójce' niektóre programy są dzielone na kilka części, aby można było wstawić jakieś reklamy. Jednak oglądając Polsat lub TVN czasami mam wrażenie, że to film występuje w przerwie reklam, a nie odwrotnie. Kiedy na Polsacie film zaczyna się o godz. 20:00 to reklamy występują już o 20:15, aby widz nie przełączył na 'jedynkę', gdzie film zaczyna się o 20:25.

    OdpowiedzUsuń
  3. @Peckinpah

    "Podobno można dostać odszkodowanie, jeśli w reklamie są kłamstwa, które można udowodnić, a ostatnio zauważyłem, że Red Bull już nie dodaje skrzydeł, a jedynie ożywia ciało i umysł :) Czyżby jakiś postęp?"

    Raczej regres. Podobno po wypiciu Red Bulla paru debili skoczyło w przepaść. Dlatego ja zawsze postrzegałem reklamy tego typu jako dobre i postępowe, bo wspomagające proces ewolucji i odsiewające jednostki, które w przyszłości mogłyby np. zostać kierowcami autobusów, rodzicami albo - o zgrozo - wyborcami w demokracji. Niestety jakiś jeszcze większy idiota, zbawiciel ludzkości z krwawiącym sercem na widok sobie podobnych idiotów, postanowił zakazać "kłamania" w reklamach i w efekcie na jednego inteligentnego człowieka przypada teraz 10 kretynów. Szkoda, ze twórcy "Idiokracji" nie podjęli tego wątku w swoim skądinąd nawet fajnym filmie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Pewnie, każdą reklamę w trakcie filmu traktujemy jako przekaz niechciany. Każda, nawet najlepiej skonstruowana, przerywając nam seans - irytuje. Mamy swego rodzaju odruch obronny (żeby nie powiedzieć wymiotny) – przełączamy na inny kanał, nagle gazeta leżąca gdzieś w okolicach telewizora niebywale nas intryguje, wiedząc, że pasmo reklam potrwa ok. 10 minut – idziemy po kanapki lub załatwiamy potrzeby fizjologiczne. Normalne. Zakładając jednak, że nie przełączymy na inny program, bo, jak wspomniałeś – reklama pojawia się w momencie, w którym za chwilę ma się coś kluczowego wydarzyć – nie chcemy tego przeoczyć (a tak poza tym mam wrażenie, że reklamy na wszystkich kanałach są w tym samym czasie) i czekamy… Czekamy na dalszy ciąg filmu czy serialu, ale nasza uwaga jest rozproszona. Nie skupiamy się na przewijających się na ekranie postaciach i kształtach, jednak bezwiednie zapamiętujemy nazwę reklamowanego produktu. Taki stan rozproszenia jest dla reklamy najbardziej korzystny. Zapamiętujemy, może trochę „bezwiednie”, nazwę „Head&Shoulders” i to, że trzeba myć nim głowę, by pozbyć się łupieżu. Gdybyśmy koncentrowali się na przekazie (który mówi: możesz sprawdzić, czy łupież znika myjąc przez tydzień połowę głowy produktem reklamowanym, a drugą połowę „szamponem zwykłym”), to doszlibyśmy do wniosku, że taki eksperyment nie jest obiektywnie i czasowo weryfikowalny. A propos kłamstwa w reklamie - ono nie istnieje… Reklama nie odsyła nas do obiektywnej rzeczywistości, a świata idealnego. Skoro nie znamy tego wymyślonego (na potrzeby reklamy) konstruktu, nie możemy rokować o jego prawdziwości. Dlatego reklama posługuje się bardzo często poetyką baśni i niedomówień. Proszek A jest lepszy od „zwykłego proszku”, bo usuwa do 90% zabrudzeń. Nie znamy „zwykłego proszku”, więc nie mamy odniesienia. Różnego rodzaju wizualne transformacje sprawiają, że ze zwykłej szarej rzeczywistości wchodzimy w świat „pięknych ludzi”, „świat bez skazy”. I taki jest cel reklamy – nie tyle sprzedać produkt, a emocje i styl życia. Nie twierdzę, że reklamy nie są irytujące, ale na pewno nie kłamią :)

    Pozdrawiam,
    Gertruda Stein

    OdpowiedzUsuń
  5. na szczęście (prawie) nie oglądam opium dla mas, więc mam to gdzieś :)

    OdpowiedzUsuń
  6. @ Gertruda Stein

    Kłamstwa istnieją w reklamach, np. kiedy chuda kobieta reklamuje środek na odchudzanie, próbując widzom wmówić, że schudła dzięki reklamowanemu produktowi :)

    OdpowiedzUsuń
  7. ...ale znamy przecież specyfikę reklamy. Idąc tym tropem możnaby powiedzieć, że reklama kłamie, bo aktor mówiący o paradontozie nie jest dentystą itd. Reklama posługuje się stereotypami, wręcz pewnymi archetypami, tylko po to, byśmy łatwiej się mogli identyfikować z postaciami (podobnie w tej kwestii działa film). Posłużenie się aktorką czy modelką do zareklamowania magicznego produktu (bo trzeba go nazwać magicznym, skoro bez ćwiczeń i diety sprawi, że 20kg zniknie) jest zabiegiem perswazyjnym. Ale z drugiej strony właśnie, przez "magiczny środek" odsyła do baśniowej poetyki.

    OdpowiedzUsuń
  8. Ale przecież ten środek nie pochodzi z baśni tylko istnieje w naszej rzeczywistości, ma konkretną nazwę i można go znaleźć w sklepie. No i ludzie dają się nabrać.

    OdpowiedzUsuń
  9. @Peckinpah

    "Kłamstwa istnieją w reklamach, np. kiedy chuda kobieta reklamuje środek na odchudzanie, próbując widzom wmówić, że schudła dzięki reklamowanemu produktowi :) "

    No ba! :) Najbardziej i tak kłamią te reklamy, w których facet z gołą klatą goli się super wypasioną maszynką, a potem podchodzi do niego półnaga laska i pieści go po sutkach, co niby oznacza, że jak ja się będę golił tą samą maszynką, to też jakaś dupa do mnie podejdzie. W tych reklamach jest tyle kłamstw, że chyba zgłoszę do do ABW :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Rządzą dwudziestoletnie laski mówiące do kamery: "Zmarszczki? Jakie zmarszczki?" ;)

    OdpowiedzUsuń
  11. Jeszcze w temacie "kłamstw". Poniżej najgenialniejsza reklama, jaką widziałem, która w 100% opiera się na kłamstwie:

    http://www.youtube.com/watch?v=plxNfU-PA2c

    Poważnie rozważam ze swoim prawnikiem podanie twórców do sądu, gdyż sugerując się tą reklamą, kupiłem identyczne BMW i nawet nie dobiłem do połowy tej prędkości. Dokąd ten świat zmierza?

    ;)

    OdpowiedzUsuń
  12. Hmmm... Tak jak wcześniej wspomniałam - to jest kwestia specyfiki reklamy. Godzimy się na pewną konwencję filmową i - odkąd powstała reklama - wiemy, że ona również wykształciła pewien kanon. To właśnie dzięki niemu wiemy, że "takie rzeczy tylko w reklamie" - zatem nikt normalny nie wierzy, że po wypiciu napoju energetycznego wyrosną nam skrzydła, że jedząc czekoladowe płatki na śniadanie schudniemy do rozmiaru prezentującej je modelki, że zakupiony przez nas batonik "Danusia" lewituje przed zjedzeniem.

    Inaczej. Można powiedzieć, że specyfika reklamy opiera się na takim "kłamstwie" - jednak skoro tak rozumiana nieprawda jest wpisana w statut reklamy (i stanowi jej cechę gatunkową), nie możemy jej "kłamstwa" zarzucić. To tak, jakbyśmy filmowi fabularnemu zarzucili fikcyjność.

    Reklama nie może natomiast wprowadzać w błąd i np. nakłaniać do zachowań anorektycznych - tak jak w przypadku Goodbye Appetite (o ile mówimy o tej samej reklamie) - charakterystycznej ze względu na najbardziej kretyński slogan, jaki w życiu słyszałam. Reklama powinna być "społecznie odpowiedzialna" - jeśli nakłania do zachowań społecznie potępianych (czyli np. może zbyt ufnego konsumenta wpędzić w anoreksję) można - za sprawą Komisji ds. Reklamy - domagać się zdjęcia spotu z anteny. I tak właśnie się stało z Goodbye Appetite.

    OdpowiedzUsuń
  13. Kocham ten artykuł :D. Mało nie udusiłam się ze śmiechu xD. A druga reklama Heinekena do dziś pozostaje jedną z moich ulubionych reklam, jakie wyemitowano w polskiej telewizji. Ale co prawda to prawda: czasem czuję się jak głupek, spoglądając w szklany ekran, który próbuje mi wmówić, że "mój sposób na sałatkę z kurczaka..." (nie znoszę tej kobiety! Zwróćcie uwagę na to, jak wymawia słowo, kłapiąc paszczęką, "kur-cza-ka"...) to również mój sposób na sałatkę z kurczaka. "Rok 1984" w wydaniu "rok 2011". Słuchajmy Wielkiego Brata, który gdzieś-tam-jest... Dziękuję za kawał dobrej rozrywki, Dux ;).

    OdpowiedzUsuń
  14. Z wielką przyjemnością czyta się takie posty. Gratuluję i czekam na kolejne artykuły!

    OdpowiedzUsuń

Najpopularniejsze posty Fetyszystów