niedziela, 17 kwietnia 2011

Autor: Fidel

Złośliwe kartofle i pączki z kamienia

Ostatnimi czasy, zmuszony przez wielce skomplikowaną sytuację życiową, siedziałem trochę w tematach około-czesko-filmowych. Kiedy postawiłem ostatnią kropkę w pracy rocznej czułem się jakbym wygrał w totka, pomijając już kwestię czy praca była dobra czy zła – ważne, że skończona i o Czechach, założenia wypełnione. Czując delikatny przesyt sąsiadami z południa postanowiłem, że kolejny film czeski obejrzę dopiero wtedy, kiedy zapomnę o przysypianiu nad klawiaturą. No i co z tego wyszło? No nic, a wszystko przez to, że pewien z szanownych klubowiczów (nie zdradzam personaliów, jak będzie chciał to sam się pochwali) powiedział mi, że właśnie wrócił z siłowni. Dość niezwykłej, bo zrealizowanej w wersji piwniczno-kuchennej, a żeby skończyć owijanie w bawełnę – klubowy kolega po prostu wtachał na piętro ziemniaki z piwnicy. A piwnicę, proszę ja was, to okrutnie dziwne miejsca zamieszkane przez złośliwe kartofle i dziadzia śpiącego pod węgielkiem. Oj tak…

A po obejrzeniu tego przekonacie się, że nie jestem pod wpływem narkotyków

Po seansie „Do piwnicy” (oryg. „Do pivnice”) Jana Švankmajera w głowie pojawia się przynajmniej kilka refleksji:

1. Lepiej nie wchodzić do praskich piwnic, chyba że lubimy kamienne pączki lub spanie pod węglem.

2. Kot Rademenes z polskich „Siedmiu życzeń” rozpoczynał karierę aktorską w kraju Szwejka.

Dwie wspaniałe kreacje kota-gwiazdora

3. Buty lubią rogale.

4. Kartofle posiadają wolną wolę oraz chęć przeżycia – przykro mi drodzy wegetarianie.

No i na końcu punkt piąty i najważniejszy ze wszystkich – Jan Švankmajer doskonałym reżyserem jest!

Na praską piwnicę można spojrzeć z przymrużeniem oka i trochę się z niej popodśmiewać, ale ciężko odmówić jej kreatorowi wyobraźni oraz ogromnego wyczucia w kwestii oddawania dziecięcych obaw przed prozaicznymi z perspektywy człowieka dorosłego czynnościami. Myślę, że każde z nas miało w dzieciństwie taką ‘swoją piwnicę’, w której czaiły się potwory, strzygi i inne dziwactwa czekające jedynie na to, aż rodzice przestaną patrzeć. W moim przypadku była to spiżarnia, w której spodziewałem się spotkać Pana Tik Taka czekającego na to, aby mnie porwać – wszystko zaczęło się zresztą od koszmaru.

Hmm...

Takim samym koszmarem jest właśnie Švankmajerowska piwnica (reżyser przyznaje, że jest to bardzo osobista krótkometrażówka i, prawdopodobnie, najbardziej osobisty ze wszystkich jego filmów).

Jeszcze inny senny majak z lat dziecięcych przedstawia nam Lynch w swoim „Alfabecie”. U niego zamiast podziemnych pomieszczeń, czy Pana Tik Taka mamy krwiożercze abecadło atakujące śpiącą dziewczynkę, na której mocno wzorowali się (moim zdaniem) jegomoście odpowiedzialni za charakteryzację opętanego dziecka w „Egzorcyście” Friedkina. „Alfabet” został zainspirowany opowieścią żony Lyncha, abecadłowa dziewczynka istniała naprawdę.

Wydaje się zatem, że wycieczka po ziemniaki, odwiedziny w spiżarni, czy wizyta w przedszkolu rzeczywiście mogą stanowić niezły ekwiwalent siłowni. Adrenalina doskonale przyśpiesza spalanie kalorii, a jak tu jej nie wydzielać, gdy goni nas wiadro, kartofle uciekają z kosza, a zza winkla wygląda Pan Tik Tak przypominający o zaległościach z języka polskiego?

Zostawcie zatem sztangi, spacer po ziemniaki to Rocket Fuel i Double Blasta razem wzięte. I jakie piękne filmy wychodzą, gdy ktoś weźmie ze sobą kamerę – celuloid zdecydowanie lubi strach.

7 komentarzy:

  1. Niezbadane są wyroki boskie w kwestii inspiracji. Ja naprawdę byłem wtedy na siłowni, a ziemniaki wymyśliłem ;).

    PS. A wpis fajny.

    OdpowiedzUsuń
  2. koszmarem macierzyństwa jest svankmajerowski "Otik" - to jest dopiero jazda bez trzymanki (przypomnę: zwykły-niezwykły korzeń zamienia się w ukochane dziecko)

    OdpowiedzUsuń
  3. Narracyjnie jeden z bardziej klasycznych filmów Svankmajera, ale wcale mu to nie szkodzi. Co ciekawe, Otika również można zestawić z Lynchem i 'Głową do wycierania' - zupełnie inna forma, inny kontekst kulturowy, ale jednak - coś tych Panów do siebie ciągnie ;]

    OdpowiedzUsuń
  4. i szkoda, że Svankmajer nie jest tak popularny jak Lynch - przeca to podobny surrealizm, czyli największa wartość, jaką się przypina do ich kina. A że czeskie? Wcale nie gorsze. Chyba. Muszę kiedyś bardziej poznaj Svankmajera.

    OdpowiedzUsuń
  5. Svankmajerowi zdecydowanie dostaje się za to, że pochodzi ze wschodniej strony. Czasem wydaję mi się, że na zachodzie zaistniał tylko dzięki braciom Quay, którzy wymieniają go jako jedną z większych inspiracji i wspominają kiedy tylko mają okazję (nawet popełnili o nim film). No ale tak to już jest. Pozytywna sprawa, że łatwo można dobrać się do właściwie wszystkich jego filmów. Większość krótkich metrażów wyszła w zbiorczych, niedrogich boxach, no i youtube też daje radę ;) Zapoznawanie się ze Svankmajerem idzie szybko i bardzo je polecam - człowiek zrobił 4, czy 5 (chyba 4) pełne metraże - reszta to krótkie formy od kilku do dwudziestu kilku minut max.

    OdpowiedzUsuń
  6. nie wiem czy ogladanie tych animacji na tubie jest dobrym pomyslem, sprawdzales jakosc boxow w wypozyczalni T?

    OdpowiedzUsuń
  7. Zbieram się, żeby kupić ten box. Po wypożyczalniach się nie obijam, więc nie wiem. Cena na ebay z przesyłką do polski 100 zł (wszystkie krótkie metraże do 1992).

    A co do oglądania na jutjubie to bym nie przesadzał, komputer do większego monitora/tv i jest w porządku. Chociażby te "Do piwinicy", które wrzuciłem do posta jakościowo wypada naprawdę nieźle.

    OdpowiedzUsuń

Najpopularniejsze posty Fetyszystów