wtorek, 19 kwietnia 2011

Autor: Rafał Donica

Mam kilka pytań

Od dłuższego czasu nosiłem się z zamiarem napisania na stronę KMF pewnego artykułu, jednak materiał, który uzbierałem, w żaden sposób nie chciał przybrać formy dłuższego tekstu, który nadawałby się do publikacji i w efekcie temat trafił na dno szuflady. Dziś, gdy mamy coś takiego jak blog, umożliwiający zamieszczanie tekstów krótkich, newsowych i innych nie nadających się na stronę www, wreszcie mogę nadać formę temu, co siedziało mi w głowie i zaprzątało filmowe myśli... od dobrych kilkunastu lat.

  


W czym rzecz? Różne naciągane i idiotyczne rzeczy widziałem w filmach, ale zawsze można było je jakoś przełknąć, zawieszając niewiarę na kołku. Istnieje jednak mała grupa faktów filmowych naciągniętych jak guma od majtek, bo niewyjaśnionych, pozostawiających widza z irytującym znakiem zapytania malującym się na czole. Są to fakty pominięte milczeniem, dla których twórcy nie znaleźli żadnego logicznego wytłumaczenia. Woleli udawać, że nie było sprawy, że nie ma tematu, że oglądajcie dalej film i nie zadawajcie głupich pytań. Po prostu to i to się zdarzyło, może za sprawą cudu, po prostu TAK JEST I KROPKA, choć sami nie wiemy dlaczego.

Powiedzcie sami, czy nigdy nie zastanawialiście się co też działo się w tunelu z helikopterem pilotowanym przez Jeana Reno w „Mission: Impossible”, w momencie, gdy mijały się dwa pociągi TGV i nie zostawało tam miejsca nawet na szpilkę? Ot, pokazano jak Jeana Reno turbulencje rzucają po kabinie i tyle. A co z helikopterem? A pstro. Lecimy dalej.
 „Poszukiwacze zaginionej arki” – Indiana Jones łapie się pokładu okrętu podwodnego i tak dopływa na miejsce. Milczeniem pomija się fakt, że okręt podwodny podczas trasy zanurza się całkowicie pod wodę. Spielberg pokazał więc kłopotliwą podróż Jonesa jako czerwoną kreskę wytyczającą szlak na mapie. Cóż, albo Jones nabrał przed zanurzeniem dużo powietrza do płuc, albo Spielberg zrobił z widzów idiotów.
Kolejna zagwozdka to „Robocop”, w którym przez myśl nie przeszło żadnemu bandycie, żeby strzelać w twarz, skoro reszta Supergliny jest okuta stalowym pancerzem.
„Superman” – nie wiem jak wyjaśnia to komiks, ale w filmie Clark Kent zarówno jako Clark Kent jak i Superman ma twarz Clarka Kenta, więc Lois Lane, kochająca się w obydwu panach, musi, po prostu musi być ślepa, żeby nie widzieć, że jeden i drugi to jeden i ten sam. Słyszałem kiedyś coś o tym, że niby Superman wprowadza swoją twarz w jakieś wibracje, że nie można jej rozpoznać, ale film o czymś takim nie wspomina, zresztą byłoby to kompletnie głupie, jakby Superman miał rozmazaną plamę w miejscu twarzy.
I jeszcze „King Kong”, w którego kolejnych wersjach notorycznie i z uporem maniaka pomija się wyjaśnienie, w jaki sposób zdziesiątkowana załoga zdołała załadować kilkutonową małpę na statek. Za każdym razem gdy Kong zostaje schwytany jest cięcie i widzimy go już w Nowym Jorku. Teleportacja czy ki czort?

Rekordy we wkurzaniu mnie bije "Terminator". Normalnie nie mogę przyjąć do wiadomości, że ojcem Johna Connora jest (jakkolwiek jest to fascynujący pomysł) żołnierz wysłany w przeszłość w celu ochrony matki tegoż Johna. Przecież zanim wydarzyła się przyszłość, teraźniejszość szła swoim tokiem, czyli Sarah Connor musiała poznać kogoś ze swoich czasów, kto został ojcem jej dziecka - dopiero później wydarzy się przyszłość, w której John wyśle dobrze wyszkolonego żołnierza w przeszłość, żeby pilnował jego matki. Ok', pojawienie się Kyle’a zaburzyło rzeczywistość Sarah Connor, i zamiast poznawać akurat przyszłego ojca Johna została ona wessana w wir wydarzeń i walkę o życie, poznając jednocześnie żołnierza z przyszłości (i to on, a nie mężczyzna z lat 80. ją zapłodni). Ale to nie jest takie proste, że zarówno facet z rzeczywistości i czasów Sarah, jak i komandos z przyszłości spłodzą takie samo dziecko, tej samej płci, i co najważniejsze, z takimi samymi cechami charakteru, by mogło zostać w przyszłości przywódcą ruchu oporu. No cóż, sama Sarah Connor w pewnej chwili mówi, że można zwariować jak się w to za bardzo wnika...

Na koniec jeden z ulubionych filmów mojego dzieciństwa – „Uciekinier”. Za każdym seansem (a widziałem „Uciekiniera” z 8 razy) nie dawał mi spokoju motyw wrobienia Arnolda w strzelanie do tłumu z pokładu śmigłowca – co stanowiło punkt wyjściowy dla całej fabuły. Materiał obciążający Arnolda, czyli nagranie z wnętrza śmigłowca, został pokazany publiczności w formie zmontowanych ujęć, co sugerowało, że na pokładzie śmigłowca nie znajdowała się przemysłowa, statyczna kamera rejestrująca przebieg lotu, tylko cała ekipa filmowa, kręcąca zdarzenia z różnych kątów widzenia, różnych ujęć i z co najmniej kilku kamer – z którego to materiału można było później zmontować obciążający Arnolda film. Nigdy tego nie kupiłem ;)

Jeżeli na któreś z moich powyższych (być może chybionych lub bezzasadnych) pytań ktoś z was drodzy czytelnicy ma jakąś sensowną odpowiedź, uzasadnienie, wyjaśnienie – proszę się nią podzielić w komentarzach. Może czegoś w tych filmach nie zauważyłem, czegoś nie zrozumiałem, coś przeoczyłem. A może Wy też macie problem z jakimiś filmami i zechcecie się nimi podzielić? ;)

23 komentarze:

  1. Ciekawy pomysł:) Ja zwykle przymykam oko na takie rzeczy. Ale wiadomo, że obok niektórych absurdalnych motywów trudno przejść obojętnie. Najlepszym przykładem jest wymieniony przez Ciebie "Terminator". Oglądając ten film zastanawiałem się, dlaczego John Connor nosi nazwisko matki, a nic nie wiadomo o jego ojcu. Motywy z "King Konga" i "Supermana" też są rażące i trudne do wyjaśnienia.

    OdpowiedzUsuń
  2. Trochę przesadzasz i przy okazji zapominasz o kontekście, czyli w kilku przypadkach są to błędy zamierzone. Zwłaszcza w „Poszukiwaczach zaginionej arki”, który stara się naśladować konwencji przygodowych audycji telewizyjnych z lat 50. Nikt tego nie powtarza, więc staje się to nieczytelne. Ale dla przykładu w takich serialach bardzo często zdarzało się że ktoś był w sytuacji bez wyjścia, spadał autem w przepaści, w tym momencie następowało cięcie i koniec odcinka. W kolejnym odcinku bohater mówił "udało się" stając bezpiecznie obok roztrzaskanego samochodu. W Indianie jest takich motywów bardzo dużo, niemal wszystkie są zamierzone, a jeśli nie to pasują do konwencji. Inny bardzo często wymieniany tego typu zabieg, gdy Indiana Jones wchodzi w nocy do zamku z nazistami, a wychodzi w dzień. Zresztą w podobnej konwencji jest "Park Jurajski", zwłaszcza druga część. Pamiętacie statek na pokładzie, którego cała załoga jest rozszarpana, z pięknie zwisającą ręką ze steru. Przez cały ten czas dinozaur który tego dokonał jest pod pokładem. Jak to możliwe? Zresztą "Park..." jest pięknym hołdem dla „King Konga”, tam też można się zastanawiać nad tym jak przenoszono na statek dinozaury.

    Na koniec dodam, że takie uproszenia fabularne nie przypadkowo był nazwane komiksowymi.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja myślę, że to Anonimowy przesadza. Reżyserzy zawsze stosowali uproszczenia i Spielberg nie jest wyjątkiem. Zasłanianie się nawiązaniami do kina klasy B lub niskobudżetowych seriali jest marną wymówką.

    OdpowiedzUsuń
  4. Z tego co mi się wydaje, to bohater w kolejnym odcinku nie stał przy samochodzie mówiąc "uff, udało się", tylko było pokazane, że jakimś cudem udało mu się w ostatniej chwili wyjść cało z sytuacji, która na końcu poprzedniego odcinka przedstawiana była jako beznadziejna - na przykład uwolnił zablokowaną nogę i w ostatniej chwili wyskoczył z wpadającego w przepaść auta. Wystarczyło, żeby Spielberg dodał jedno głupie ujęcie Jonesa wchodzącego jakimś cudem na pokład okrętu podwodnego, lub choćby ujęcie na którym przywiązuje się do wieżyczki tegoż okrętu i tak sobie za nim płynie (w dodatkach DVD tak wyjaśniają twórcy to małe "niedopowiedzenie"), choć to chyba głupsze i gorsze od pozostawienia tego bez wyjaśnienia ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Jak dla mnie jedną z większych bzdur filmowych - poza wszelkimi kontekstami gatunkowymi - jest strzał w mordę. I omdlenie. Nie wiem ile razy otrzymaliście lub zadaliście w życiu cios w twarz, ale to się nie kończy padnięciem na glebę, chyba że uderzającym jest Fiedor Emalienko :) Setki filmów, w których bohaterowie lub bohaterki sieją zniszczenie uderzając JEDEN RAZ swymi piąstkami. Największy zbir ląduje ryjem w ziemię, najpodlejszy motherfucker mięknie od ciosu ot niewinnej panienki torującej sobie drogę magicznym, śmiercionośnym łomotem.
    Przedziwna rzecz. Skrajnie idiotyczna. Wciąż uskuteczniania.

    OdpowiedzUsuń
  6. A tu się nie zgodzę, nawet najwięksi bokserzy dobrze trafieni padają bez przytomności na glebę i tyle ich widzieli. Może wyjątkiem jest Wałujew, bo jego trzeba byłoby chyba trafić szuflą od koparki żeby zostal znokautowany. Uwierz mi Des, na sparingach nawet jak mamy kaski na głowach i ochraniacze na zęby w gębie, to trafienie sierpowym czujesz, jakbyś dostawał młotem, a w głowie się kołuje jakbyś stał na pokładzie statku. Reasumując, celny strzał w szczękę, nawet niespecjalnie mocny, może zdziałać cuda ;). A skoro już jesteśmy przy ciosach, po których pada się na glebę, to mnie zawsze śmieszy jak bohater wali kogoś w przypadkowe miejsce na plecach, a ten zawsze pada nieprzytomny jak po jakimś magicznym ciosie ninja ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Myślałem że pytania Duxa będą bardziej ogólne, typu:

    - jak można sprawdzić jakość heroiny dotykając jej językiem?
    - po co cytować przestępcy prawa, których cytować nie trzeba, a wręcz nie powinno się tego robić?
    itp.

    Jeśli chodzi o szczegółowe, to najbardziej zastanawia mnie zarost ekipy z Lost.

    - Jack i Sawyer utrzymują równiutki seksi zarost na ryju
    - Michael dorabia się pokaźnej broni w ciągu kilku dni, choć przez całe miesiące łaził z lekkim zarostem
    - Locke'owi nic nie rośnie, choć widać że jakieś tam resztki włosów na głowie ma
    - kobiety mają zawsze idealnie ogolone pachy - dużo bielsze od opalonej reszty ciała

    No ale jeszcze serialu nie skończyłem, więc może coś się w tej zastanawiającej kwestii wyjaśni.

    OdpowiedzUsuń
  8. "Zarosty filmowe" są doskonałym przykładem idiotyzmów, które nie przeszkadzają :) Dodam jeszcze hollywoodzkie uzębienie obecne nawet w czasach, gdzie higienę - szczególnie jamy ustnej - ogólnie olewano, a o dentystę było cholernie trudno.

    OdpowiedzUsuń
  9. Co do fragmentu o "Robocopie" to superglina ma odkrytą tylko dolną część twarzy i ci bandyci musieliby być snajperami, by dobrze trafić. Tak jak John Wayne, który w "True Grit" celował w dolną wargę, a trafił w górną :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Ale przynajmniej mogli celować w okolice głowy mając nadzieję, że trafią w twarz, a nie z uporem maniaka nawalać w opancerzoną klatę ;). Jedynie policjanci, którzy mięli za zadanie zlikwidować RoboCopa w pierwszej części (na podziemnym parkingu OCP) kropili w głowę, ale RoboCop zasłaniał sobie twarz dłonią i gówno mu mogli zrobić ;).

    OdpowiedzUsuń
  11. Peckinpah:
    Może to marna wymówka, ale prawdziwa w iluś tam wywiadach Spielberg o tym opowiadał (zwłaszcza w tych starszych, teraz coraz miej chcę się przyznawać do tego). Zresztą jego fascynacja kinem klasy B jest legendarna, np. uwielbiał film o wielkich zmutowanych mrówkach. Jego film to często uszlachetnione kino klasy B, nie tylko Tarantino jest jego wielbicielem. Główna różnica to niechęć Spielberga do przemocy (nieuzasadnionej), przekleństw i seksu. Jak już, to można się czepiać różnych nie dociągnięć w jego relatywistycznych filmach np. w "Kolorze purpury". Indiana Jones to od początku do końca bzdura, a logika, prawdopodobieństwo, czy realizm jest czysto filmowy (chodzi o filmy klasy B).

    Co do owłosienia w filmach, zawsze się zastanawiałem, kiedy bohaterowie w "Skazanym na śmierć" golą sobie głowy.

    OdpowiedzUsuń
  12. Odnośnie Terminatora, to dość oczywistym dla mnie jest, że istnieje pętla czasowa, a bieg zdarzeń jest z góry ustalony i niezmienialny. Connor świadom pochodzenia wyśle w przeszłości Reese'a i domknie pętlę. John nigdy nie miał innego ojca, i nie mógł się urodzić dziewczynką ;) Co prawda T2 odchodzi od tego pomysłu, ale to już T2...

    OdpowiedzUsuń
  13. Dax:
    "Z tego co mi się wydaje, to bohater w kolejnym odcinku nie stał przy samochodzie mówiąc "uff, udało się", tylko było pokazane, że jakimś cudem udało mu się w ostatniej chwili wyjść cało z sytuacji, która na końcu poprzedniego odcinka przedstawiana była jako beznadziejna - na przykład uwolnił zablokowaną nogę i w ostatniej chwili wyskoczył z wpadającego w przepaść auta."

    O to chodzi, że często było tak, że tego nie pokazywali, ktoś się ratował, ale bez ilustracji do tego, albo zmieniali całkiem zakończenie. Np. tego kogoś nie było wcale w samochodzie. Wynikało to z przeświadczenia twórców, że widz nie będzie pamiętał poprzedniego odcinka. Podobno Spielberg to zauważał i sam snobie mówił "Jak to? Przecież to nie możliwe." Zdaje się, że kręcąc Indianę, chciał odtworzyć klimat tych filmów i seriali.

    OdpowiedzUsuń
  14. Nie widziałem zbyt wielu seriali z lat 50., a tak naprawdę to chyba ani jednego ;). Ale co innego odstęp np. tygodniowy między odcinkami, gdzie faktycznie widzowie mogli nie pamiętać dokładnie zakończenia danego odcinka (wszak nie było powtórek w TV ani DVD, żeby sobie powtórzyć seans), i może sobie było w kolejnym odcinku poszaleć i pokazać co się chciało, a co innego "Raidersi" - chyba nie myślisz, że Spielberg założył, że w momencie, gdy Indiana znalazł się w niemieckim porcie, widzowie zapomnieli już, że chwilę wcześniej właził na okręt podwodny? :)

    OdpowiedzUsuń
  15. Dux:
    Może inaczej to ujmę, widzisz błąd w złym miejscu. Nieprawdopodobieństwo tej sceny było zamierzone, ale jednocześnie nie miało być zauważone. Widz tak pochłonięty rozwojem akcji miał się nie przejmować takimi nieścisłościami. Tak jak w przywołanej sytuacji Indiana wchodzi do fortecy w nocy, w niej walczy z nazistami, aby na koniec wyjść niej w dziwnym miejscy w środku dnia. Widz zajęty i podekscytowany akcją niezauważona, że nie mogło minąć tyle czasu. Zresztą gdy oglądamy jazdę podziemną kolejką mamy się ekscytować jakbyś byli w wesołym miasteczku na kolejce górskiej. Ważne są emocje, umowność wszystkich zdarzeń jest podporządkowana konwencji. Błędem jest tak jawne nią operowanie, nie jest to przecież parodia kina przygodowego, może lekki pastisz. Reżyser operuje nieprawdopodobieństwami, ale jednocześnie chce, żeby widz w niem wierzył, a jeśli ty w nie nie wierzysz można uznać ten zabieg za nieudany.

    OdpowiedzUsuń
  16. Ok, nie będe się już spierał, pewnie za pierwszym razem jak oglądałem Raidersów to też tego nie wyhaczyłem. Ale tak na koniec powiem (bo w sumie sympatyczna dyskusja nam się zrobiła), że co innego nieprawdopodobieństwo - np. zastrzelenie pięciu Niemców jedną kulą bo akurat ustawili się w jednym rządku, a co innego absolutna NIEMOŻLIWOŚĆ zajścia jakiegoś zdarzenia. Niemożliwe będzie przepłynięcie dziesiątek czy setek mil będąc przypiętym do okrętu podwodnego, bo żaden człowiek nie wytrzymałby tyle czasu pod wodą, a po drugie zabiłaby go temperatura wody i żadna konwencja, żadne zawieszenie niewiary, żadna zabawa konwencją nie złagodzą sorry Steven - głupoty takiego rozwiązania tego wątku. Równie dobrze Spielberg mógłby Jonesa przypiąć do kadłubu promu kosmicznego i w następnym ujęciu pokazać go podczas odprawy paszportowej na Marsie ;).

    OdpowiedzUsuń
  17. Nie jestem w 100% pewien, ale wydaje mi się, że U-Booty przez większość czasu pływały na powierzchni przy wykorzystaniu silników spalinowych, a tylko w warunkach bojowych przechodziły na napęd elektryczny i zanurzały się pod wodę. W końcu w tamtych czasach nie było reaktorów atomowych, dzięki którym okręt podwodny mógłby pływać pod powierzchnią wody bez obawy, że skończy się energia z akumulatorów. Zatem Indy być może za bardzo nie zmókł podróżując na U-Boocie. ;)

    - Hel

    OdpowiedzUsuń
  18. Zawsze bawiły mnie kobiety, budzące się rano obok swego partnera, w pełnym i bezbłędnym makijażu. No cóż, kobieta musi być piękna. :) W końcu filmy robią głównie mężczyźni dla mężczyzn (?).
    /bab(k)a filmowa/

    OdpowiedzUsuń
  19. donia przynosi perspektywę kobiecą, rzucając żartem pierwsze pytanie, pod którym mogę się podpisać :)
    terminatory - cóż, rozkminianie paradoksów czasowych jest dla mnie zupełnie niezrozumiałe.. tu fajne jest to, że nie wiesz, czy bohaterowie mają, czy nie mają wyboru (i w ogóle jak zdefiniować wybór w pętli czasowej, kiedy NIE WIESZ co ci się stanie, w sensie w detalu?). pewna podskórna bezradność wobec wyroków losu. no i jest jeszcze zawieszenie niewiary.. mówiąc krótko, moim zdaniem w terminatorze nie chodzi o to, by fabularnie wszystko było dopięte na ostatni guzik.

    OdpowiedzUsuń
  20. Zgadzam sie z Helem. A plecak arbuzow wyjasnia czemu idiana nie zdechl z glodu i pragnienia podrozujac na ubocie.

    OdpowiedzUsuń
  21. aaa tam, dajcie spokój. Czepianie się Indiany to tak samo jak czepiać się Bonda, że na piechotę dogonił startujący samolot :) Ale gdyby nie dogonił... to by nie był BondJamesBond.
    Na dodatek wszyscy wiemy, że napęd USS Enterprise jest możliwy do skonstruowania, tylko ludzkość w 2011 jeszcze tego nie potrafi. To jest kino a nie doktorat z fizyki, tu nie chodzi o ścisłość i fakty, tylko o myśli, emocje i sny :)

    OdpowiedzUsuń
  22. Mnie najbardziej irytuje blad w terminatorze. Jakim cudem Connor mogl wyslac zolnierza ktory zaplodnil matke connora. Przeciez connor skads musial sie wziac zanim wyslal tego zolnierza. Gdyby go nie wyslal to nie istnialby. Straszna logiczna wpadka.

    Indiana Jones i lodz podwodna tez sa niezle.

    OdpowiedzUsuń
  23. Indiana nie mógł przepłynąć przywiązany do kiosku U-Boota, bo ten nie płynął na powierzchni. Zaraz jak do niego dopływa, na okręcie podwodnym pada komenda zanurzenie i widzimy jak powoli schodzi pod wodę. Tuż przed tym do wnętrza schodzi po drabince facet ubrany w skórzany płaszcz i w czapce podwodniaka, z twarzy jak Indiana (bardzo krótkie ujęcie, ciężko stwierdzić czy to on). Tylko jak on by przetrwał niezauważony na pokładzie gdzie miejsca tyle co kot napłakał? Tez się nad tym zastanawiałem bardzo długo.

    OdpowiedzUsuń

Najpopularniejsze posty Fetyszystów