wtorek, 28 lutego 2012

Autor: Motoduf

VHS Nostalgia #2: GWAŁTOWNE UDERZENIE

Oglądając film Marino Girolamiego można nabawić się solidnego mętliku już podczas pierwszych kilkudziesięciu sekund seansu – choć na okładce jak byk widnieje tytuł „Gwałtowne uderzenie”, czołówka głosi, że oglądamy „Forced Impact”, co lektor czyta jako „Sprowokowana reakcja”. Na domiar złego żaden z tych zwrotów nie jest tytułem oryginalnym – film Girolamiego to tak naprawdę włoski thriller policyjny „Roma Violenta”, przetłumaczony nie wiedzieć czemu według brytyjskiego wydania VHS. Mamy więc do czynienia z włoską produkcją, zdubbingowaną koślawo na angielski prawdopodobnie jeszcze w kraju Wielkiego Buta, później przełożoną na polski przez wyraźnie przepracowanego tłumacza i czytaną w pośpiechu kultowym głosem znanego z telezakupów Mango Wojciecha Dziwulskiego. Czy może być jeszcze lepiej?



Jak się okazuje – może. „Gwałtowne uderzenie” (żeby już bardziej nie mieszać pozostanę przy tytule z okładki) wydane zostało przez spółkę Elgaz, będącą swego czasu jedną z największych i najbogatszych firm prywatnych w Polsce. Na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych Elgaz dysponował jedną z najszybciej pracujących kopiarni kaset VHS nie tylko w kraju, ale w całej Europie. Wśród oferty firmy znajdowały się zarówno wielkie hity („Aliens”, akcyjniaki z Van Dammem czy Hauerem), jak i mało znane, niezbyt chętnie wypożyczane filmy gatunkowe pokroju „Gwałtownego uderzenia”. Ze wspomnień lektorów można wywnioskować, że proces przygotowywania poszczególnych tytułów do dystrybucji nie był w tamtych czasach traktowany z należytą dokładnością – tłumacze byli niejednokrotnie zawaleni robotą, a lektorzy musieli czytać po kilka (lub nawet kilkanaście!) filmów dziennie. W efekcie dialogi były często niezbyt zrozumiałe albo po prostu koszmarne pod względem stylistycznym:

- Jest możliwość złapania tych ludzi, potrzebuję jedynie więcej ludzi!

A niektóre odzywki brzmią tak kuriozalnie, że aż ma się ochotę zacząć ich używać na co dzień:

- Ktoś ci powinien powiedzieć, żebyś wyzbył się nadmiaru energii przez odbyt!

Z tak przetłumaczonymi dialogami nawet film Bergmana brzmiałby jak najlepsza komedia. „Gwałtowne uderzenie”, choć w założeniu bardzo poważne, nawet bez tego byłoby jednak produkcją dość zabawną. Film Marino Girolamiego (prywatnie ojca Egzo G. Catellariego, reżysera oryginalnych „Inglorious Bastards”) należy do włoskiego gatunku poliziottesco, najbardziej znanego – obok spaghetti westernu i giallo – podgatunku włoskiego kina popularnego lat siedemdziesiątych. Poliziottesco skupia się na działaniach nieugiętych policjantów, często działających na granicy prawa. W tego typu filmach muszą oni zazwyczaj rozwikłać zagadkę morderstw, napadów, lub po prostu uporać się z bandą zbirów opanowujących ulice miast. Poliziottesco, jak zresztą większość nurtów włoskiej kinematografii tego okresu, wyrosło w dużej mierze z kultury amerykańskiej. W tym przypadku niedoścignionym wzorem był „Brudny Harry” i pochodne mu filmy o twardych, nieustępliwych gliniarzach.


Twórcy „Gwałtownego uderzenia” czerpią z postaci Harry'ego Callahana pełnymi garściami. Głównym bohaterem jest tu inspektor Betti – bezkompromisowy policjant, pragnący dorwać jak największą ilość przestępców. Betti nie uznaje obowiązującego prawa i stosuje własne, kontrowersyjne metody, co nie podoba się oczywiści jego przełożonym – szefostwo (co wydaje się być normą w tego typu filmach) dba tylko o dobrą prasę, a nie o bezpieczeństwo na ulicach. Po gigantycznej strzelaninie, w której śmierć poniosło kilka niewinnych osób, nasz inspektor odchodzi z policji i przyłącza się do straży obywatelskiej: grupy zaniepokojonych rosnącą przestępczością ludzi, kierowanych przez wysoko postawionego, emerytowanego prawnika.

Choć na papierze opis fabuły brzmi całkiem zachęcająco, w praktyce „Gwałtowne uderzenie” nie posiada właściwie żadnej konkretnej historii. To niespełna półtoragodzinny ciąg napadów, strzelanin i gonitw, podczas których masa niewinnych osób obrywa od bandytów seriami w plecy bez wyraźnego powodu, później ci sami bandyci obrywają od głównego bohatera po ryju i tak w kółko. Krótko mówiąc: dziki zachód w centrum Rzymu. Odgłosy ciosów brzmią mniej więcej tak, jakby ktoś z uporem maniaka pluł w mikrofon, w tle przygrywa charakterystyczna dla lat siedemdziesiątych muzyka, a jedyny w filmie pościg samochodowy nakręcono po części przy pomocy przyspieszonych ujęć (auta zdają się pędzić z prędkością 150 km/h, choć w rzeczywistości jechały prawdopodobnie około 90-100 km/h). Gdzieś w tym wszystkim plącze się inspektor Betti, grany przez Maurizio Merliego – „Brudnego Harry'ego” z wąsami i przenikliwym, zbolałym spojrzeniem, łudząco podobnego do innego włoskiego gwiazdora tamtego okresu, Franco Nero. Betti z każdą kolejną sceną coraz bardziej się radykalizuje, by pod koniec stać się wyjętym spod prawa mścicielem, zabijającym bandytów bez mrugnięcia okiem.


Wspomniane podobieństwo do Franco Nero było zresztą podstawą zatrudnienia Merliego – producenci liczyli, że widzowie się najzwyczajniej w świecie pomylą i pójdą na film myśląc, że gra w nim ich ulubiony aktor. Co najzabawniejsze – tak też się stało. „Gwałtowne uderzenie”, przy relatywnie niewielkim budżecie, zarobiło we włoskich kinach grube miliony i doczekało się dwóch kontynuacji, a sam Maurizio Merli, wcześniej zupełnie nieznany, zagrał w kilkunastu kolejnych filmach z gatunku poliziottesco. Jeden z sequeli „Gwałtownego uderzenia”, „Sprawiedliwość poza prawem” („Napoli violenta”), również został u nas wydany przez Elgaz. Tym razem inspektor Betti przeniesiony zostaje do Neapolu, by i tam wymierzać sprawiedliwość zdegenerowanym bandytom. Ale to już temat na zupełnie inną notkę ;).


PS. Jeżeli przysłuchacie się uważnie, w scenie pościgu samochodowego usłyszycie motyw muzyczny, który Tarantino wykorzystał później w „Grindhouse: Death Proof”.



Tytuł oryginalny: „Roma Violenta” (link do IMDB)
Dystrybutor: Elgaz/ARE
Tłumaczenie: nie wiadomo
Lektor: Wojciech Dziwulski
Rok wydania: -
Polski tagline: brak
Poziom unikatowości: raczej trudny do zdobycia



3 komentarze:

  1. Jak można kogokolwiek pomylić z boskim Nero?!;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też jest to dla mnie niepojęte ;). Chociaż musimy pamiętać, że tamtejsi widzowie mieli do dyspozycji tylko malowany plakat, na którym często znajdowały się rzeczy kompletnie niezwiązane z reklamowanym filmem. Autor plakatu mógł więc upodobnić aktora odgrywającego główną rolę do dowolnej gwiazdy. Ale że ludzie się potem na to nabierali... ;).

      Usuń
  2. Lektor Wojciech Dziwulski :) Jeśli czytałby niewiadomo jaki film zawsze będę miał przed oczami produkty Telezakupów Mango :) np. "Jesteś ostra laleczko" - nierdzewny nóż firmy... "Nie bądż taki szybki" - Najnowszy mikser z potrójnym ostrzem itd... ;D

    OdpowiedzUsuń

Najpopularniejsze posty Fetyszystów