wtorek, 3 kwietnia 2012

Autor: Gigacz

Od trzech lat nie widziałem dobrego filmu...

To prawda. Od trzech lat nie widziałem filmu, który by mnie porwał, oczarował, który mógłbym spokojnie nazwać arcydziełem. Ostatnim był „Avatar” Jamesa Camerona. To nie efekty specjalne czy 3D oczarowało mnie w tym filmie, lecz fabuła. Prosta, epicka, baśniowa. Istny sen na jawie. Rozrywka, której się doświadcza – nie ogląda.



Na dniach do kin powróci „Titanic” również w reżyserii Camerona. Mój najukochańszy film, niekwestionowany numer jeden. Zwiastuny, zapowiedzi internetowe i relacja z premiery rozbudzają moje wyczekiwanie jak żaden inny film do tej pory. Dlaczego? „Titanica” znam przecież na pamięć. Każdy kadr, każda pojedyncza klatka obrazu jest dla mnie dziełem sztuki. Konstrukcję fabuły również znam na pamięć, potrafię dostrzec każde powiązanie, każdy niuans na drugim planie. Dlaczego więc czekam? By zobaczyć go w 3D? Nie. By ponarzekać na minimalną, ale dla mnie, wyraźną zmianę kolorystyki? Też nie. Czekam by zobaczyć ukochany film po raz pierwszy w życiu na srebrnym ekranie. Arcydzieło, którego nigdy nie dane mi było zobaczyć w kinie – jak Bóg nakazał.


Mam mętlik w głowie – film, który znam na pamięć, chcę obejrzeć jeszcze raz. Dosłownie pochłaniam zwiastuny w nadziei, że kolejny pokaże jakieś nowe ujęcie. Zaraz – przecież ten film znam wzdłuż i wszerz! O co więc chodzi? Sam nie wiem, ale czuję się tak jak przed laty, gdy wyczekiwałem kontynuacji „Piratów z Karaibów” czy kolejnego Indiany Jonesa…

I tu nadchodzi smutna część owego wpisu. Oglądając relację z prapremiery „Titanica” czułem się lepiej niż podczas wyczekiwanej co roku gali Oscarowej. Czułem się jak dziecko w sklepie z zabawkami po raz pierwszy od…. no właśnie. Od dość dawna. Uświadomiłem sobie, że ostatnim filmem, który dosłownie mnie porwał był wspomniany „Avatar” w 2009 roku. I od tego momentu dosłownie żaden film mi się nie podobał. Były jakieś dramaty, które wysoko oceniłem, ale do żadnego z nich nie wróciłem. Żadnego nie pragnę obejrzeć jeszcze raz. Był co prawda pojedynczy wyskok w postaci „Toy Story 3”, ale to nie to samo. JA CHCĘ FILMU FABULARNEGO, NIE ANIMACJI!

Oglądałem kolejny raz stare, kultowe widowiska: „Doktora Żywago”, „Lawrence’a z Arabii”, Ben-Hura”. Podczas seansów czułem skalę przedsięwzięcia, ogromny wysiłek włożony w stworzenie owych fresków, a ostatnio co mamy? Same kolorowe jatki. „Johna Cartera”, „Iron Many”, „Battleship”. Kolorową papkę pełną wybuchów. Zero emocji. „Titanic” był jednym z ostatnich filmów nakręconych w starym stylu: w ogromnych dekoracjach, z tysiącami statystów, z rozsądnie wykorzystanymi efektami specjalnymi. I na taśmie. Potem był tylko „Pearl Harbor” i „Władca Pierścieni”, ale tu akurat z każdą częścią kolorowej jatki było coraz więcej, aczkolwiek idealnie wyważonej. Czyżby to był już koniec postępu technologicznego w kinematografii? Koniec twórczego podejścia do tworzenia filmu? Czy już nigdy nie zobaczymy nic nowego, poza coraz bardziej „kosmiczną” kolorystyką obrazu? Czy już nigdy nie będzie nic przełomowego chociaż pod względem technicznym, gdzie z pasją będę mógł obejrzeć, nie film, a jedynie same dodatki mu towarzyszące?


Wpis pozostawię bez wyraźnego podsumowania. Zwyczajnie nie mam weny opisywać swojego filmowe rozczarowania. Dwa dni temu obejrzałem pierwszy odcinek „Gry o tron” – podoba się. Może kolejna terapia serialami coś da? Wątpię … lepiej obejrzę jeszcze raz materiały promujące „Titanica” w 3D, bo te przynajmniej przywracają mi wenę twórczą. Weny, której nie miałem od…. eh… nieważne.

11 komentarzy:

  1. Titanic, Avatar? Nie no, bez żartów proszę. Cameron się ostatecznie wypalił gdzieś na poziomie True Lies, od tego czasu nie porwał mnie, ani nie zaskoczył absolutnie niczym. Piszesz, że oczarował Cię Avatar, a poniżej że pragniesz fabuły - tu coś ewidentnie nie gra. Jest wiele elementów w Avatarze które robią pozytywne wrażenie, ale fabuła z pewnością do nich nie należy. Pod tym względem to jeden z najbardziej oklepanych i wyświechtanych filmów ostatnich lat. I dalej przywołujesz jakieś wysokobudżetowe pierdy narzekając na brak emocji. Oglądasz, stary, złe filmy po prostu. Jest całkiem sporo filmów, nie tak dawno nakręconych, które pod względem wspomnianych elementów doszczętnie niszczą to czym Cameron ułomnie usiłuje nas "oczarować".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Popełniłem dużą gafę - chodziło mi o film "fabularny" a nie o "fabułę" ;)

      Tak oglądam złe filmy i o to chodzi. Bo już chyba temat widowisk albo mi się wyczerpał albo nie wiem...

      A co do "Avatara": wyśmiechtany? Mam to w dupie. Mi się bardzo podobał. Właśnie owa prosta jak cep fabuła, dosłownie archetypowa, oddziałuje na podstawowe ludzkie uczucia ta bardzo. Zresztą w przypadku "Titanica" mieliśmy to samo. Że już się tobie nie podoba, to kwestia gustu. Ja "Titanica" uwielbiam.

      Jak wspomniałem widziałem sporo dobrych filmów, ale od obejrzenia "Avatara" nie było żadnego fabularnego, do którego mógłbym wracać non stop. Żadnego widowiskowego, żadnego zajebistego blockbustera. Nawet komedii w stylu kultowego "Hot Shots" trudno szukać.

      Usuń
    2. Gigacz. Sam wpis ciekawy. W ciepły sposób opisałeś relacje na poziomie człowiek - film po latach. Które i mi nie są obce... Za "Titanicem" nie przepadam (no może za wyjątkiem sceny w której Leo rozciera palcem ołówek;)) "Avatar" jest mi zdecydowanie bliższy, pewnie dlatego że lubię klimat SF. Nie bardzo podoba mi się w Twoim wpisie wzmianka o „Battleship”, nawiązujesz do filmu którego jeszcze nie ma w kinach szufladkując go na konkretnym poziomie. No chyba ze już oglądałeś, w tym przypadku zwracam honor.

      Usuń
  2. A może po prostu wypaliłeś się jako widz? Taka filmowa depresja - nic nie cieszy, po każdym seansie reaguje się wzruszeniem ramion... Wskazywałaby na to również histeryczna końcówka, szczególnie fragment, że to już koniec postępu technicznego w kinematografii. Na pocieszenie powiem, że takie lamenty pojawiają się co najmniej od lat '30, więc - głowa do góry: prędzej czy później albo Ty albo kinematografia wrócicie do formy.

    :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Zgodzę się z Gigaczem w całej rozciągłości. Epickie, hollywoodzkie kino w którym można się zatracić umiera i zamienia się w cyfrową, przepełnioną efektami papkę, coraz bardziej przypominająca współczesne gry komputerowe.

    Faktycznie "Avatar" był u mnie również ostatnim takim filmem. Filmem który mnie wciągnął w swój świat, pochłonął i do końca seansu kurczowo w nim trzymał (a rzadko się to zdarza). Wszyscy psioczą na prostą fabułę, ale co z tego, że nie jest ona bardzo oryginalna, skoro to po prostu działa? Bohaterom się kibicuje, przeżywa z nimi ich przygody, uniesienia i tragedie. Wiekszość wysokobudżetowego kina ze Stanów nawet nie oferuję ułamka podobnych emocji.

    Było w moim życiu pare takich filmów pełnych przygody, które zrobiły na mnie takie wrażenie i później do nich wiele razy wracałem:
    to:

    1990 Tańczący z wilkami
    1992 Park Jurajski
    1997 Titanic
    1999 Matrix
    2001 Władca Pierścieni: Druzyna Pierscienia
    2009 Avatar

    Czekam na kolejny.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja do takich filmów zaliczam Confessions i Kła. Avatara wyłączam do 15 minutach a Titanica przewijam do połowy kiedy coś zaczyna się dziać.

    OdpowiedzUsuń
  5. "Epickie, hollywoodzkie kino w którym można się zatracić umiera i zamienia się w cyfrową, przepełnioną efektami papkę, coraz bardziej przypominająca współczesne gry komputerowe."

    No, wypraszam sobie. Branża gier wideo już wyprzedziła kino i robi dalsze postępy.

    P.S.1 "Avatar" to idealny film do chipsów lub kanapek. Tylko tyle i aż tyle, bo i o ot obecnie trudno.

    P.S.2 "Titanic" jako melodramat to dzieło wybitne - tu nie ma dyskusji.

    OdpowiedzUsuń
  6. Titanic to jeden z lepszych filmów jakie powstały. Wybrałem się do kina na wersje 3D i przyznam, że film był dla mnie tak samo genialny jak wtedy gdy obejrzałem go te kilkanaście lat temu i wiele innych razy. Wciąż to ten sam geniusz Camerona, który sprawia, że widz ma ochotę obejrzeć jego film więcej niż raz i za każdym razem tak samo dobrze się bawić. Jak on to robi, nie mam pojęcia ale zawsze mu się udaję.

    OdpowiedzUsuń
  7. Chryste, dorosły facet, a wszystko musi mieć duże, kolorowe i amerykańskie, bo inaczej się nie podoba. Słyszałeś kiedyś o niesuperprodukcjach?

    "Właśnie owa prosta jak cep fabuła, dosłownie archetypowa, oddziałuje na podstawowe ludzkie uczucia ta bardzo."
    I to ma być to twórcze podejście, którego rzekomo brakuje w innych filmach?

    "Czy już nigdy nie zobaczymy nic nowego?"
    Jak będziemy oglądać same blockbustery, to na pewno.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cały wpis dotyczy widowisk, a o pozostałych wspomniałem "że były filmy bardzo dobre, ale nie na tyle by do nich wracać".

      Usuń
  8. Rozumiem odczucia Gigacza, przestałem już wierzyć w to, co widzę na ekranie, kiedy idę na współczesną superprodukcję. Dlatego często wracam do "Jurajskiego parku", "Willowa", czy "Obcego", które są dla mnie arcydziełami wysokobudżetowego kina rozrywkowego. Podobne zdanie mam o kinie akcji. "Prawdziwe kłamstwa", "Ścigany", "Dzika rzeka", "Szklana pułapka" - filmy z pomysłem i przede wszystkim świetnie zagrane. To postaci porywają w nich widza, a nie efekty specjalne, czy teledyskowy montaż. Ostatnio calkeiem niezła była trylogia Bourne'a. Ale to tylko trzy filmy na dziesięć lat. Natomiast, co do kameralnego kina, to niezmiennie często pojawiają się rewelacyjne filmy, ostatnio np. "debt" z hellen mirren, czy "wyspa skazańców". Nie jest tak źle :-) pozdrawiam, Kukok

    OdpowiedzUsuń

Najpopularniejsze posty Fetyszystów