poniedziałek, 6 lutego 2012

Autor: Rafał Donica

Mordowanie legendy: Rick Deckard

Według amerykańskich mediów, niespełna 70-letni aktor prowadzi wstępne rozmowy w sprawie powrotu do roli Ricka Deckarda w kontynuacji filmu z 1982 roku. Jeśli zaangażowanie Forda rzeczywiście dojdzie do skutku, nowy Łowca androidów będzie najprawdopodobniej bezpośrednią kontynuacją hitu sci-fi sprzed 30 lat. Nie zaś, jak spekulowano, zupełnie nową wersją filmu. Jeszcze w listopadzie ubiegłego roku, producent Andrew Kosove podkreślał, że udział Harrisona Forda w tym przedsięwzięciu jest niemożliwy. (film.onet.pl – notkę pozostawiłem w oryginalnej wersji, choć sformułowanie „niespełna 70-letni” jest niespełna rozumu)

W 2007 roku Steven Spielberg i George Lucas, ojcowie Indiany Jonesa postanowili reanimować tę kultową postać po to tylko, by ją na oczach milionów zamordować. Harrison Ford we własnej osobie wziął w tym udział, można więc mord na Indianie w dużej części potraktować jako samobójstwo. Najwidoczniej nie wystarczył Fordowi pogrzeb jednego bohatera, bo właśnie postanowił ukatrupić drugiego. Tym razem celownik snajperskiego karabinu ustawiono na Ricka Deckarda z „Blade Runnera”, a egzekucja z rąk Ridleya Scotta i plutonu egzekucyjnego złożonego ze scenarzystów, ma nastąpić jakoś w 2013 lub 2014 roku.

Cytat z fatalną dla świata filmu informacją, którym zacząłem niniejszy wpis, zmroził mnie i zasiał we mnie ziarno wątpliwości w poczytalność Ridleya Scotta, który wzorem spółki Spielberg & Lucas i ich gwałtu na Indianie Jonesie, nie wie kiedy ze sceny zejść niepokonanym. Dodatkowo nie wie nawet jak zostanie przyjęty jego „Prometeusz” (nawiązujący przecież do kultowego „Alien”), a już rozgrzebuje kolejną legendę. O zawrót głowy przyprawia informacja, że nowy „Blade Runner” ma być „bezpośrednią kontynuacją” – to znaczy że co? Że „dwójka” zacznie się w miejscu, w którym kończyła się jedynka? Pozostawiliśmy bohatera młodego, silnego i biegającego za androidami, i nagle hop siup, zastajemy go biegnącego na pocztę po emeryturę? Hellou, ktoś tu chyba nie zauważył, że czas go mocno posunął. Ale tak naprawdę najbardziej nie martwi mnie udział w projekcie Harrisona Forda, bo scenarzyści-akrobaci zawsze wymyślą jakiś bzdurny scenariusz, żeby upchnąć w nim podstarzałego łowcę. A jeśli zrobią to w podobny sposób, w jaki obsadzono Jeffa Bridgesa w „Tron: Legacy”, czyli z godnością, szacunkiem dla klasycznej postaci i adekwatnie do wieku aktora, to będzie jakiś cień szansy, że nowy „Blade Runner” nie będzie parodią oryginału z 1982 roku.

Najbardziej martwi mnie to, że scenarzyści choćby zaprzedali duszę diabłu, nie dadzą rady stworzyć postaci, która dorównałaby zajebistością… przeciwnikowi Deckarda – Royowi Batty, w oscarowej (moim zdaniem) kreacji Rutgera Hauera. Przypomnijmy sobie w tym miejscu niezapomnianą sekwencję finałową z „Blade Runnera”, by stwierdzić jak jeden mąż, że ewentualna część druga (wciąż mam nadzieję, że Scott i Ford się opamiętają), z pewnością pełna CGI, nie będzie nawet namiastką pojedynczego ujęcia z poniższego fragmentu.

Prawda, że to jedna z najlepszych sekwencji w dziejach kina? Jak tu zostało wszystko przemyślane – przez cały film ładowała się flinta, która w finale wystrzeliła emocją tak potężną, że klękajcie narody. Relacja Deckarda z Battym to chyba najbardziej niezwykły duet postaci w historii X muzy – obydwaj nie widzieli się przez cały film, aż do finału, w którym główny bohater został pozbawiony godności i przegoniony przez „czarny charakter” jak jakiś leszcz spod budki z piwem. Deckard, rozgadany przez cały film, nie wypowiada do swojego antagonisty ani jednego słowa; to pozbawiony (podobno) duszy android odstawia monolog łapiący za gardziel i wyciskający najszczersze łzy wzruszenia. Zwróćmy uwagę na fakt, że Batty w chwili ratowania Deckarda trzyma gołębia w delikatnym uścisku w lewej, podczas gdy prawą zaciska z niesłychaną siłą na ręku Deckarda, ratując go z upadku w przepaść. Ten motyw jeszcze bardziej niż sam finał w deszczu, pokazuje jak delikatną, pełną sprzecznych emocji, siły i delikatności, istotą, był ścigany przez łowcę android. Powiedzcie sami, czy istnieje jakakolwiek szansa, że Ridley Scott wespół z 70-letnim Harrisonem Fordem i pewnie BEZ Vangelisa, dadzą radę powtórzyć tę magię Blade Runnera?

Osobiście mam nadzieję, że nie dojdzie do realizacji kuriozalnego projektu pod nazwą „Łowca androidów 2” pod żadną postacią, z Fordem czy bez, jako kontynuacja, prequel, srequel, remake czy serial. „Blade Runner” to „Blade Runner”, to, do cholery, pojedynczy filmowy cud, który nie zdarzy się po raz drugi.

12 komentarzy:

  1. Przecież to plota. Ani Ford nie będzie pracował ze Scottem, ani Scott z Fordem. Jedyne co póki co jest w planach, to spin-off dziejący się w tym universum (tudzież prequel), ale czy powstanie w ogóle nie wiadomo.

    OdpowiedzUsuń
  2. A ja wierzę w Scotta! Wierzę w jego 'Prometeusza' i wierzę, że jeśli zdecydowałby się na kontynuację Blade Runnera to był by to sequel godny poprzednika.

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak czy siak, każdy powód jest dobry by przypomnieć o oryginalnym "Blade Runner" i jego wielkości! :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Quote: Traktuje to jako spekulacje podszyte czarnym humorem. No jakoś sobie nie wyobrażam kontynuacji (oooo jest polskie słowo sequel) Łowcy Androidów.
    Harrison Ford już zresztą zamordował jedną legendę. Odnalazł w Andach kosmitów (Indiana Jones). Byłoby szkoda gdyby zrobił to samo z drugą.
    Scott również sporo ryzykuje. W tym roku na ekranach zagości Prometeusz. Historia poprzedzająca tę z Aliena.

    :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie rozumiem podejścia w stylu "bezczeszczenie legendy". Przecież nikt nie kroi oryginalnego "Blade Runnera" i nie każe wywalić kopii, które mamy w domu. Jeśli nowy będzie słaby, to nie stawiaj go na półce i już. Sam nie znoszę "Gwiezdnych wojen 1-3", ale czy w jakikolwiek sposób rzutuje to na mój odbiór 4-6? Nie. Zaznaczam przy tym, że mi również średnio w smak drugi "Blade Runner" - to film zbędny, ale jak nakręcą, to przecież się nie powieszę, tylko pójdę zobaczyć i wtedy ewentualnie rzucę kamieniem.

    OdpowiedzUsuń
  6. Hmmm... czy ja gdzieś napisałem, że w przypadku powstania kontynuacji zmieni się moja opinia na temat oryginału??

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie, nie - chodzi mi raczej o sam termin "mordowanie legendy". Zresztą Ford dzisiaj zdementował plotki.

    OdpowiedzUsuń
  8. Wiem, wiem, dobrze, że udało mi się zamieścić wpis na blogu przed demencją Forda, tzn. przed tym jak zdementował ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Pewnie zaglada nam tu na bloga, sie zawstydzil i musial oficjalnie dementowac. hi hi hi ! :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Też mi się nie podoba termin "mordowanie legendy". Jak z tabloidu. A fe! A fuj!

    OdpowiedzUsuń
  11. W kssiazce, do ktorej prowadzi link http://www.filmschoolrejects.com/features/tales-from-development-hell-frank-darabonts-indiana-jones-and-the-city-of-the-gods.php mozna znalezc czemu Indy IV wyszedl gorzej niz oczekiwano.

    OdpowiedzUsuń

Najpopularniejsze posty Fetyszystów