wtorek, 20 grudnia 2011

Autor: Motoduf

Why, Dario, why!?

Zabrzmi to jak banał, ale trudno: filmy Dario Argento albo się kocha albo nienawidzi. Nie ma chyba drugiego reżysera, do którego ta formułka pasowałaby bardziej. Kicz, camp, orgia kolorów, obłędna muzyką i pretekstowa fabuła – u Argento pojęcie wiarygodności po prostu nie funkcjonuje. Groteska łączy się tu z makabrą, a baśniowość z ostrym rockiem, co chwila pobrzmiewającym gdzieś w tle. Logika wydarzeń czasami działa, a czasami nie, aktorzy grają tak, jakby wszystkie swoje umiejętności zostawili w pokoju hotelowym. Ale w całym tym szaleństwie jest (a w każdym razie była) metoda. Argento jak nikt inny potrafił budować klimat, zaskakiwać nagłymi woltami, grać na emocjach. Odwoływał się przy tym do całej gamy sprawdzonych chwytów (można by z nich ułożyć małą encyklopedię), korzystał z dziedzictwa ekspresjonizmu niemieckiego, wkładał wydarzenia w nawias poetyki snu. Zresztą, żeby nie być gołosłownym, poniżej wklejam krótką scenkę z „Suspirii”, która idealnie ilustruje, jak wygląda styl „dawnego” Argento:



Pierwszy przełom w karierze włoskiego reżysera miał miejsce w 1983 roku, kiedy po nakręceniu „Tenebrae” ogłosił, że porzuca „ekspresjonistyczną manierę” filmowania na rzecz „współczesnego realizmu”. Od tego momentu gra świateł w filmach Argento została mocno zredukowana, a mroczne, zacienione zakamarki zastąpiły jasne lokacje. Fani twórcy „Głębokiej czerwieni” mają na temat tej zmiany różne opinie, ale moim zdaniem był to strzał w stopę – bez onirycznej otoczki specyficzna gra aktorów wydaje się komiczna; brutalne mordy wyglądają kuriozalnie, kiedy pokazane zostają w pełnym świetle. W latach osiemdziesiątych Argento zdarzały się filmy lepsze („Phenomena”, „Opera”) i gorsze (wspomniana „Tenebrae”), co i tak było niezłym bilansem, w porównaniu z ostatnimi dwoma dekadami.

Od czasu „Opery” (1987) włoski mistrz grozy nie nakręcił bowiem żadnego w pełni satysfakcjonującego filmu. Razem z George'm A. Romero próbował zekranizować opowiadania Edgara Allana Poego („Oczy szatana”), nakręcił kilka kiepskich horrorów, które nie trafiły nawet do dystrybucji kinowej (jak choćby „Krwawy gracz”) i zrealizował własną, bardzo nieudolną wersję „Upiora w operze”. Z tego okresu jedynie „Czy lubisz Hitchcocka?” można uznać za film połowicznie udany i to tylko dlatego, że z założenia jest to pastisz gatunku. Reszta tytułów (poza wymienionymi też: „Syndrom Stendhala”, „Bezsenność” i „Trauma”) irytowała fanów Argento i utwierdzała ich smutnym przeczuciu: mistrz się skończył.

Argento zapowiadał aż dwa wielkie powroty do dawnej formy. Pierwszym miała być „Matka łez”, dopełnienie trylogii o Trzech Matkach (składają się na nią też „Suspiria” i „Inferno”); drugim: „Giallo” z Adrienem Brody'm w roli głównej. Na oba czekałem z niecierpliwością. Niestety, „Matka łez” okazała się być nieoglądalnym potworkiem, z którego pamięta się jedynie koszmarne efekty komputerowe i plastikowe cycki Moran Atias, a o „Giallo” lepiej nie wspominać bez valium pod ręką. Kiedy więc Argento ogłosił, że bierze się za trójwymiarową ekranizację „Draculi”, wszyscy mieli najgorsze przeczucia. Jak się okazuje, zupełnie słusznie:



Pierwszy zwiastun, zmontowany nie tyle dla publiczności, co dla dystrybutorów, w celu zachęcenia ich do kupienia filmu (serio?), prowokuje masę pytań. Po pierwsze, dlaczego Dracula obrywa ludziom głowy jednym machnięciem ręki? Po drugie, dlaczego ktoś upublicznił materiał, który nie dość, że jest niedokończony, to jeszcze zdradza kluczowe elementy fabuły? I po trzecie, prawdopodobnie najważniejsze – CO, DO CIĘŻKIEJ CHOLERY, W EKRANIZACJI „DRACULI” ROBI GIGANTYCZNA MODLISZKA?! Gdyby był to film jakiegoś nieudolnego debiutanta, pewnie śmiałbym się i zapamiętał, żeby obejrzeć go sobie na poprawę humoru. Ale kiedy widzę nazwisko reżysera „Suspirii” w czołówce, jakoś nie jest mi do śmiechu.

Natomiast wszystkim spragnionym porządnego współczesnego giallo serdecznie polecam „Amer” - hołd dla gatunku, zrealizowany według starych zasad stylistycznych, znakomicie rozegrany i inteligentnie nakręcony. U nas nie pojawił się ani w kinach, ani na DVD, ale za granicą zebrał sporo pozytywnych opinii i naprawdę warto się nim zainteresować. Tym bardziej, że to jedyne udane giallo od jakichś dwudziestu lat.

6 komentarzy:

  1. I tak "Drakucla" prezentuje się o niebo lepiej od jego poprzednich dwóch filmów (widać pieniądze na niego włożone). Nie liczę na dobry film, ale może będzie z tego dobra kiczowata zabawa. Może.

    Modliszka rządzi!

    OdpowiedzUsuń
  2. Dawno oglądałem filmy Argento, ale z tego co pamiętam to "Tenebrae" podobało mi się trochę bardziej niż "Phenomena" czy "Opera". Nie odniosłem wrażenia, aby to był film gorszy. Ja miałem to szczęście, że nie oglądałem słabych filmów Argento, bo nie widziałem żadnego filmu, który nakręcił po 1987 roku (wyjątkiem jest odcinek serialu "Masters of Horror" pt. "Jenifer", o którym wolałbym zapomnieć).

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziwię się, że zaliczasz "Tenebrae" do szmir, według mnie to jeden z najlepszych filmów Argento. Doskonale sprawdza się tam kolorystyczny kontrast sterylnie białych pomieszczeń i krwistej czerwieni, a i scenariusz jest znakomity.

    OdpowiedzUsuń
  4. Mariusz - obejrzyj drugi odcinek MoH wyreżyserowany przez Argento ("Pelts"), jest o wiele lepszy od beznadziejnej "Jenifer" :)

    Bartek - W żadnym wypadku nie zaliczam "Tenebrae" do szmir :). Uważam go po prostu za film słabszy od wszystkich wcześniejszych horrorów Argento i tylko trochę gorszy od "Phenomeny". To, co mi przeszkadza, to brak wyrazistego głównego bohatera i durne postacie poboczne. Ale może po prostu narzekam, bo to pierwszy film Argento, który zrywa ze stylem znanym z "Suspirii" ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. przecież zwierzaki i głęboka czerwień a suspiria i inferno to dwie różne stylistyki. tenebrae zapamiętałam jako bliższą tym pierwszym.
    a matka łez jest świetna - oczywiście z pudłem orzeszków, piwem i dobrym towarzystwem; to jest bardzo dobry "zły" film, w każdym razie mi dał sporą satysfakcję. świat jest smutny, ale i tak trochę lepszy z orgią w katakumbach.
    amer zajebisty, strasznie inteligentne kino, chociaż chyba "dla wtajemniczonych"; leciał w konkursie nowych horyzontów na 10 edycji i, jak na większości filmów konkursowych, ludzie wychodzili hurtem ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Pod względem scenariusza rzeczywiście zwierzaki i Profondo Rosso są podobne do Tenebrae. Ale pod względem ogólnego feelingu to dla mnie zupełnie inna bajka, choćby przez kompletnie różne podejście do samego procesu filmowania ;)
    "Amer" rzeczywiście tylko dla wtajemniczonych. Postronny widz uzna to pewnie za nudną i pretensjonalną bajkę, w której się mało mówi ;)

    OdpowiedzUsuń

Najpopularniejsze posty Fetyszystów