poniedziałek, 12 marca 2012

Autor: Motoduf

Słowa słowa słowa

Koniec minionego tygodnia był dla polskiego kina zaskakująco ważny. Na przełomie dwóch dni pojawiły się dwie konfrontacje twórców z krytykami, które jasno pokazały, że ci pierwsi najzwyczajniej w świecie nie potrafią rozmawiać o własnych filmach i kompletnie nie rozumieją zarzutów stawianych przez tych drugich. Najpierw, w czwartek, Filmweb opublikował rozmowę Barbary Białowąs (twórczyni „Big Love”) z Michałem Walkiewiczem, a dzień później w programie „Pytanie na śniadanie” Tomasz Raczek starł się z Piotrem Czają, jednym ze scenarzystów niesławnej „Kac Wawy”. Trudno mówić o narodzinach nowej tendencji, ale te dwie słowne potyczki zdecydowanie zasługują na uwagę. Już choćby z powodu ich walorów rozrywkowych.



Jeżeli jakimś cudem nie widzieliście jeszcze rozmowy Michała Walkiewicza z „panią Basią”, pierwszą jej część znajdziecie tutaj, a drugą tutaj. Trwa to ponad dwadzieścia minut, ale czasu poświęconego na oglądanie nie można uznać za zmarnowany. Barbara Białowąs, debiutująca „Big Love” w pełnym metrażu, poczuła się urażona opublikowaną na Filmwebie recenzją i sama zgłosiła się do redakcji z prośbą o rozmowę. I choć widać po niej, że jest pewna swego, a każde zdanie wypowiada z niekłamaną powagą, brzmi raczej jak przybysz z kosmosu niż ktoś, komu powierzylibyśmy kręcenie filmu*. Recenzji Michała Walkiewicza wyraźnie nie rozumie, poszczególne, niezbyt skomplikowane, zdania interpretuje opacznie i co chwila chwali się, że skończyła reżyserię, filmoznawstwo i kulturoznawstwo, więc (w przeciwieństwie do jej adwersarza, który – wnioskując z wywiadu – ukończył tylko jeden z wymienionych kierunków) zna się na wszystkim, co ze sztuką filmową związane, zarówno od strony realizacyjnej, jak i krytycznej. Walkiewicz wyraźnie powstrzymuje śmiech, a Białowąs, nadal pewna swego, wygaduje coraz większe bzdury i z każdą minutą wydyma usta w coraz to większy dziubek. Pełna wersja rozmowy trwa ponoć dwie godziny, a ja bardzo żałuję, że nie można jej zobaczyć w kinie – jako „postmodernistyczna” komedia dostałaby na pewno lepsze oceny, niż to nieszczęsne „Big Love”.



Piotr Czaja nie jest już tak pewny siebie. Nie nawiązuje też do erystyki Schopenhauera. Przez dwanaście minut bełkocze, gubi się w słowach (słowach, słowach) i próbuje wytłumaczyć porażkę napisanego przez siebie filmu, opowiadając o scenach, które producenci wycięli. A do tego gdzieś miedzy zdaniami przyznaje się, że – delikatnie mówiąc – środowisko prostytutek nie jest mu obce, choć ponoć wszystkie opisane wydarzenia obserwował „z boku”. Tomasz Raczek, znany z kurtuazji i umiejętnego dobierania słów (słów, słów) cały czas pozostaje uprzejmy, ale i tak miażdży scenarzystę na każdym szczeblu dyskusji.

Seans obydwu zamieszczonych wyżej wywiadów daje ten rodzaj sadystycznej radości, którą odczuwamy, oglądając wyjątkowo nieudolnego błazna, produkującego się w jednym z telewizyjnych talent show. Ale to nie wszystko. Dotychczas byłem przekonany, że scenariusz „Kac Wawy” nie jest niczym więcej niż tylko efektem cynicznej kalkulacji. Okazuje się jednak, że to nieprawda. Piotr Czaja wyraźnie w swój projekt wierzył, wyraźnie chciał publiczność rozbawić. Kompletnie mu nie wyszło, ale to już inna sprawa. Pisząc o „Kac Wawie” postulowałem, żeby wszystkim jej twórcom zakazać zbliżania się do kamery. Nadal uważam takie rozwiązanie za dobry pomysł, ale jakoś żal mi Piotra Czai. Wygląda na przybitego i kompletnie zbitego z tropu, nie rozumie, że efektu jego pracy nie da się oglądać. Podobnie jest pewnie z „Big Love”, choć trudno mi to ocenić, bo filmu nie widziałem i – po zapoznaniu się z próbką poziomu intelektualnego pani reżyser – nie zamierzam nigdy oglądać.

Te dwa wywiady to pewnie tylko pojedyncze przypadki, za którymi nie pójdzie jakaś ogólna tendencja. A szkoda. Chętnie posłuchałbym, jak Jerzy Hoffman przeprasza za „Bitwę Warszawską”, Patryk Vega tłumaczy się z „Ciacha”, a Przemysław Angerman opowiada, co nim kierowało podczas realizacji „Wyjazdu integracyjnego”. Skoro w Polsce ciągle powstaje tyle koszmarnych filmów, dobrze chociaż czasem przekonać się, że ich twórcy są po prostu filmowcami specjalnej troski, a nie cynikami, liczącymi na szybki zysk. Sytuację samego kina nie za bardzo to zmienia, ale nie ma się przynajmniej ochoty rzucać inwektywami. Tym bardziej, że tego typu konfrontacje bawią bardziej, niż wszystkie „Weekendy”, „Ciacha” i „Wyjazdy integracyjne” razem wzięte.


* Pani Basiu, jeśli to Pani czyta, zaklinam na wszystko – proszę do nas nie przychodzić na rozmowę! To tylko taka... postmodernistyczna konwencja!


Obrazek pochodzi z facebookowej strony "Kulturoznawcy przepraszają za Barbarę Białowąs".

14 komentarzy:

  1. W marcowym FILMie ukazała się moja recenzja "Big Love" - film oceniłem na 4/6 i opisałem praktycznie w samych superlatywach, bo szczerze mi się podobał (zarówno treść, jak i forma). Po obejrzeniu wywiadu z panią reżyser, nie zmieniam oczywiście zdania na temat "Big Love", ale jakoś mi za p. Białowąs głupio, że swoimi wypowiedziami bombarduje w pewien sposób własny film. Jak się komuś nie podoba, to się nie podoba, nic tu nie zmieni rzucanie na lewo i prawo ukończonymi studiami, a narzucanie krytykom/widzom własnej i jedynej słusznej oceny WŁASNEGO dzieła, może mu tylko zaszkodzić. Jednocześnie chciałbym się jednak sprzeciwić wymienianiu w jednym zdaniu "Kac Wawa" i "Big Love", bo, nawet jeśli ten drugi komuś się nie podoba, przyznać musi, że te dwa filmy dzieli jakościowa przepaśc pod względem jakości scenariusza, aktorstwa i realizacji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dux, tylko 4/6? W moim numerze marcowym FILM-u widzę ocenę pięć gwiazdek. ;)

      Cassel

      Usuń
    2. Hmm, ja w moim widzę 4, a tak naprawdę to coś mi się pomieszało widocznie ;p

      Usuń
    3. Masz rację, wymieniłem je w jednym zdaniu w kontekście konfrontacji dwójki "twórców", samego "Big Love" nie oceniam, bo nie widziałem :)

      Usuń
  2. Tekst świetny. A jako epilog do całej sytuacji najlepiej nadaje się ta wiadomość:

    http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,114883,11325615,Producent__Kac_Wawa__pozywa_Raczka___Stracilem_przez.html

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki :). A zachowanie Samojłowicza to jakiś chory żart. Mam nadzieję, że facet splajtuje i nie wyprodukuje już nigdy żadnego filmu.

      Usuń
  3. motoduf boj sie, ty tez nawolywales do bojkotu! :)

    /piwon

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie się boję, czy jutro w poczcie nie przyjdzie jakiś pozew ;D

      Usuń
  4. a mnie jest po prostu i wstyd i przykro, że polskie kino ma twarz takich prostaków...

    OdpowiedzUsuń
  5. "...muzykę po prostu totalnie alternatywną bardzo znanych zespołów w muzyce niszowej..."
    Mózg rozjebany!

    OdpowiedzUsuń
  6. Mamy tu do czynienia z dwoma przykładami skrajnego buractwa twórców filmowych. Pani Białowąs chce pozować na osobę inteligentną i próbuje zmiażdżyć swojego rozmówcę intelektualnymi hasłami, podczas gdy nie wychodzi wytknięcie konkretnych wad omawianej recenzji. Zarzuca krytykowi nieprofesjonalizm i nierozpoznanie konwencji. Jednak gdy sama zaczyna mówić o konwencji swojego filmu, mówi tylko o cytatach (zapewne reszta została wycięta, bo wywiad zdecydowanie jest montowany i widać to bardzo dobrze), których krytyk rzekomo nie zauważył i nie wypisał w swojej recenzji. Pani reżyser-filmoznawca-kulturoznawca zapomina o dwóch rzeczach: Po pierwsze, zdaje się nie rozróżniać recenzji od analizy. W skrócie: Ta pierwsza wyraźnie ma za zadanie przybliżyć potencjalnemu widzowi wartość filmu, lub zachęcić do polemiki z widzem, który już film widział. Ta druga służy do wypunktowania wszystkich tropów, cytatów, możliwości interpretacji, jakie można w filmie znaleźć. Tu zgodzę się z Panią Basią, że do napisania dobrej analizy potrzebny jest kilkukrotny ogląd filmu. Po drugie, nie wiem, jak Panią Białowąs, ale mnie uczono, że należy rozróżnić recenzenta od krytyka. Mają inne cele, inne przygotowanie, inny sposób pracy. Co ciekawe, Pani Skończyłam Trzy Kierunki przyszła rzekomo, żeby porozmawiać o nieprofesjonalnych recenzjach, podczas gdy z jej strony nie padł żaden przykład profesjonalnej recenzji, które jej by odpowiadała.

    Pan od Kac Wawa wykazał się buractwem pierwszej klasy. Przyszedł bronić swojego filmu i jednocześnie zaczął atakować producenta za wycięte sceny. Kila razy mówił, że "te sceny, które nie zostały wycięte, to coś tam...". Tylko mam jedno pytanie: Co mnie, jako widza, obchodzi to, jak wyglądał oryginalny scenariusz i ile razy się zmieniał? Oceniam efekt końcowy, który widzę w kinie, a nie intencje jednego z czterech scenarzystów. Sam ton, w jakim potoczyła się dyskusja i to, co reprezentował sobą Pan Scenarzysta jest poniżej poziomu dna.

    Vito

    OdpowiedzUsuń
  7. A ja trochę inaczej.
    Recenzja Michała Walkiewicza była cholernie nieprofesjonalna, napastliwa, a nawet chamska. Szczególnie uderzają w niej insynuacje dotyczące poziomu intelektualnego pani reżyser. I gdyby Barbara Białowąs nie przyszła do studia, pewnie miałbym przeświadczenie takie: pan krytyk to cham, pani reżyser jest kiepsko rokującym filmowcem ("Big Love" widziałem - bardzo mi się nie podobał). Ale stało się, obejrzałem materiał. Nie wiem, czy Michał Walkiewicz tak dobrze Barbarę Białowąs przejrzał, czy ona poddała się narzuconej przez niego formie, ale w stu procentach potwierdziła to, co o niej napisał. Nadal uważam, że krytyk nie powinien pisać takich recenzji, jakie wychodzą spod palców Michała Walkiewicza, ale... no, kurde - tej kobiecie po prostu się należało.

    OdpowiedzUsuń
  8. Jeszcze jedno: nie chcę oglądać kolejnych konfrontacji twórców z krytykami. Nie mam sadystycznych skłonności, nie podnieca mnie obserwowanie jak kopie się leżącego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najsmutniejsze w tym wszystkim jest to, że leżący sam zaproponował kopaninę, przyszedł do studia i z własnej woli połozył się pod nogę Walkiewicza. Cóż, dzieło powinno przemawiać w imieniu twórcy, czasem on sam za dużo gadając może swojemu dziełu zaszkodzić, być może dlatego własnie bracia Wachowscy nie udzielali żadnych wywiadów związanych z "Matrixami" :)

      Usuń

Najpopularniejsze posty Fetyszystów