czwartek, 29 grudnia 2011

Autor: Anonimowy

W oczekiwaniu na Prometeusza: moja przygoda z sagą Obcy

Intrygujący trailer Prometeusza, prequela słynnej sagi s-f o krwiożerczej istocie z otchłani kosmosu, rozpaliła we mnie tlący się jeszcze żar nostalgii. Nie będę Was jednak zanudzał skrótowymi opisami każdej z czterech odsłon Obcego, zmianami reżyserów, konwencji, gdyż o tym wiecie już zapewne wszystko. Chciałbym w tym miejscu opisać okoliczności, w jakich po raz pierwszy zetknąłem się z poszczególnymi częściami, a także wrażenia po zapoznaniu się w klasykami kina fantastyczno-naukowego. Moja przygoda z ksenomorfami może Was zaciekawić, ponieważ zaczęła się niezwykle późno, latem 2005 roku...


Właśnie latem 2005 roku Polsat zaplanował emisję wszystkich czterech odsłon Obcego, które pojawiały się w tygodniowych odstępach czasowych. Jako że kino stało się moją pasją numer jeden dopiero od momentu kinowej premiery Powrotu Króla, a dokładniej za sprawą tej sceny, kolejne lata były dla mnie czasem nadrabiania ogromnych zaległości. Program Polsatu na nadchodzące tygodnie stanowił wówczas doskonałą okazję, aby "wskoczyć" w nowe, kompletnie mi obce uniwersum. Mogłem w ten sposób spojrzeć na obiekt kultu milionów widzów ze świeżej perspektywy, w której słowo "zmiłuj" nie istniało...

Obcy: Ósmy pasażer Nostromo w reżyserii Sir Ridleya Scotta, znanego mi wówczas tylko z Gladiatora i Hannibala, wywarł na mnie potężne wrażenie. Za gołowąsa nie potrafiłem odpuścić pierwszego z brzegu horroru, w dodatku za sprawą Terminatora 2 bardzo lubiłem klimaty s-f. A co zaoferował mi pierwszy Obcy? Horror s-f, w dodatku taki, po którym obrazek spokojnego śniadania już nigdy nie był taki sam. Od pierwszych sekund filmu zaintrygowała mnie rozbudowana, niespieszna ekspozycja, jakiej próżno szukać we współczesnych produkcjach tego gatunku. Rewelacyjne aktorstwo, na czele z kapitalnym Ianem Holmem,  zapierająca dech w piersiach scenografia oraz niepowtarzalny klimat zaszczucia z nawiązką zrekompensowały nieliczne anachronizmy, jak "świecący" komputer-matka, scenę śmierci obcego czy niedzisiejsze fryzury (choć to akurat kwestia dyskusyjna). Do arcydzieła Scotta wracałem jeszcze wielokrotnie na DVD, za każdym razem odkrywając kolejne szczegóły i smaczki. Alien okazał się tytanem kina s-f i z niecierpliwością czekałem na sequel, który miałem okazję obejrzeć tydzień później...

"Tym razem to już wojna!". Mając świeżo w pamięci pełen napięcia i miażdżący klimatem obraz Sir Scotta, hasło reklamowe Aliens mocno mnie zaniepokoiło. Jednak jeszcze przed seansem przeczytałem, że James Cameron, późniejszy reżyser Terminatora 2, zdecydował się na kino akcji ze straszącymi motywami, zakładając już na początku, że w pewnych kwestiach z poprzednikiem nie warto się ścigać, gdyż szans na zwycięstwo za dużych nie ma. Zrewidowałem zatem swoje oczekiwania względem Aliens i ponownie wsiąkłem na ponad dwie godziny. Aliens okazał się świetnym akcyjniakiem s-f, ale jako kolejna część serii, film Camerona wypadł gorzej od poprzednika.

Wprawdzie już na samym początku twórcom udało się "wyrównać" szanse obcych z uzbrojonymi po zęby Marines, mimo to obcy Camerona nie byli już tym samym, niemalże archetypicznym wcieleniem Zła, jak miało to miejsce w przypadku młodego ksenomorfa w poprzedniej części. Oddział Marines, których Marines nazywam tylko z szacunku do reżysera, to zgraja przerysowanych ludków, którzy znaleźli się w ekstremalnie ciężkiej sytuacji, jednakże tak charakterystyczne dla lat 80. one-linery zdają się nie schodzić im z ust (przoduje w tym pewien wojak zagrany przez Billa Paxtona). Jeśli odhaczyć jeszcze katastrofalną postać Newt oraz śmiesznego Murzyna z cygarem, reszta postaci, czyli Ripley, Bishop i Hicks, rozpisane i zagrane zostały doskonale, dzięki czemu kibicowałem im z wypiekami na twarzy. Tych miałem nie mało, bo kiedy Żelazny Jim skończył szopkę z żartami, Newt-córeczką i instynktem matki, pokazał swoje prawdziwe oblicze. Sceny akcji, bo o nich mowa, mimo że pełne pirotechniki trącącej już myszką, niemal za każdym razem wrzucają tyłek na krawędź fotela, głównie dzięki świetnej reżyserii, dramaturgii oraz dynamicznemu montażowi. Nie mniejsze wrażenie robi kapitalna scenografia, a muzyka Jamesa Hornera, mimo iż napisana i nagrana w dwa tygodnie, idealnie współgra z klimatem Decydującego starcia. Mimo kilku elementów, które mocno kuły mnie w oczy przy pierwszym podejściu do Aliens, obraz Kanadyjczyka bardzo mi się podobał, jednak do Ósmego pasażera Nostromo trochę mu zabrakło.

Alien 3 Davida Finchera miał o tyle szczęście, że po raz pierwszy obejrzałem go na DVD z napisami, w dodatku była to wersja rozszerzona. Przy pierwszym kontakcie obraz Finchera wywarł na mnie wielkie wrażenie, a kolejne seanse tylko utwierdziły mnie w przekonaniu, że trzecia część zmagań Ellen z ksenomorfem to jedna z dwóch najlepszych odsłon cyklu. Nasz tytułowy znajomy ponownie występuje w liczbie pojedynczej, zabijając aż miło, i mimo że na terenie karnej placówki nie brakuje chorych popaprańców, nie ma wątpliwości, kto jest tutaj myśliwym, a kto zwierzyną. Obcy 3 kończy dramatyczne zmagania Ripley z obcą formą życia w najlepszy możliwy sposób, puentując budowaną na ciągu przyczynowo-skutkowym trylogię symboliczną sceną w płomieniach. Oprócz "syfu", naturalizmu i emocji, najwięcej w tej części postaci, których się po prostu nie zapomina. Paradujący z siekierą, wkładający w każde zdanie kilka fucków charyzmatyczny Dillon (Charles S. Dutton) oraz Aaron "85" stanowią doskonałe uzupełnienie dla brylującej po raz trzeci Sigourney Weaver. Trzecia część Obcego to najbardziej dojrzała część sagi, przesiąknięta poczuciem beznadziejności, dzieło, w którym próżno szukać optymizmu i pozytywnego przesłania. Niejako na deser Elliot Goldenthal stworzył ścieżkę dźwiękową, której nie można nazwać inaczej niż arcydziełem. I nawet cyfrowy obcy, który w kilku ujęciach wygląda cienko, jak sik pająka, nie przeszkadzał mi.

Mimo poruszającego zwieńczenia historii o walecznej Ellen Ripley i jej nemezis, ktoś z 20th Century Fox zapragnął zarobić trochę dodatkowych centów i w ten sposób powstała czwarta część cyklu o podtytule Przebudzenie. Możecie się ze mnie śmiać, ale ja udaję, że Alien: Resurrection w ogóle nie powstało - a co! Albo inaczej: historia dobiegła końca wraz z "trójką", natomiast film Jeuneta traktuję jako spin-off, który stanowi wariację na temat tego, co by było, gdyby Ripley przeżyła i poskładano ją do kupy. Wiem, że mało w tym sensu, tym bardziej, że tak naprawdę jest to kanoniczna kolejna część słynnej serii. Jednak tylko w taki sposób mogę wyrazić swoją dezaprobatę, gdyż obok dwóch arcydzieł i jednego świetnego filmu, pod słynną markę podpięto zaledwie dobry akcyjniak z podstarzałą Weaver i jej "potomstwem". Alien: Resurrection jest filmem jak najbardziej ok: dzieje się sporo i intensywnie, nowe postaci budują klimat, a ksenomorfy nigdy przedtem nie wyglądały tak... pięknie. Brutalność oraz konsekwentnie realizowana koncepcja kolorystyczna to kolejne elementy, które muszę pochwalić. Problem w tym, że całość zbyt mocno przypomina film s-f klasy B, a pretekstowe zawiązanie akcji do wczoraj odbijało się producentom czkawką, gdyż film poniósł klęskę w kasach, a temat nie był kontynuowany.


W zbliżającym się wielkimi krokami Prometeuszu zobaczymy genezę mitycznego Space Jockey'a z części pierwszej, dowiemy się zapewne czegoś nowego na temat ksenomorfów. Pierwszy zwiastun odebrany został bardzo ciepło - Sir Scott za kamerą prawie zawsze gwarantuje jakość, obsada jest wyborna, a design oraz setting, które zobaczyć można w trailerze, wykręcają suty. Pozostaje już tylko czekać na kolejną cegiełkę do diablo ciekawego uniwersum, w realiach którego odnalazłem się stosunkowo niedawno, ale żadnej sekundy spędzonej z filmami tercetu Scott - Cameron - Fincher nie mam prawa żałować. A jeśli na sali znajduje się ktoś, kto żałuje, to skwituję go słowami kolegi: "Kula w łeb i posypać wapnem [*]" ;)

P.S. Chciałbym wyraźnie zaznaczyć, że ostatnie zdanie to ŻART.

4 komentarze:

  1. Mam mieszane uczucia co do Obcego 4. Z jeden strony masz rację, wszystko sprawia wrażenie zrobionego trochę na siłę, ale.... motyw by sklonować Ripley razem z obcym, wyodrębnić płód i wykorzystać jako broń powraca bardzo ciekawy sposób. Motyw ten wg. mnie idealnie pasował do opowieści, ale fakt faktem - reszta filmu przypomina kino klasy B.

    OdpowiedzUsuń
  2. najwazniejsze pytanie odnosnie prometeusza- czy pojawia sie ksenomorfy? jak dla mnie, kwestia ta wciaz pozostaje niejasna, a przeciez jest kluczowa.

    /piwon

    OdpowiedzUsuń
  3. Jeśli masz mieszane uczucia co do A:R zawsze możesz zaserwować sobie AvP i AvP 2. Też są ksenomorfy czyli filmy należą do universum...

    OdpowiedzUsuń
  4. AvP i AvP 2 to godny pożałowania syf ;)

    OdpowiedzUsuń

Najpopularniejsze posty Fetyszystów