"Do cholery!" - pomyślałem dziś rano. To już zaraz będzie rok od premiery "Robin Hooda" w reżyserii Ridleya Scotta, a nic jeszcze nie słychać o kolejnej "nowej wersji" przygód tegoż poczciwego bojownika o równość? Jak to możliwe? Dlaczego grube ryby Hollywoodu jeszcze milczą? Robin próżni nie znosi. Kołczan na haku i zakurzony łuk nie mieści się w jego wizji świata. I z tego powodu regularnie od ponad stu lat na dużym i małym ekranie pojawia się by tłuc niemiłosiernie poborców podatkowych, dbając o życie i zdrowie najbiedniejszych warstw społeczeństwa królestwa brytyjskiego, przy okazji nabijając sakwy producentom filmowym maści wszelakiej. I tak jakoś mi go już zabrakło. Z lekkim drżeniem rąk i niepokojem rozpocząłem w tempie ekspresowym przeczesywanie zasobów internetu. Szukałem, szukałem i znalazłem.
Niestety, Robina nikt nie strzeże (cóż za ironia losu!). Biedak nie jest objęty parasolem praw autorskich i dosłownie każdy może sobie o tym szlachetnym banicie film zrobić. Z tego faktu skorzystali twórcy "Robin Hood - Ghosts of Sherwood" i zaaplikowali takiego o to sympatycznego kwiatka, który w tym roku powinien jeszcze cieszyć nasze oczy. W formacie 3D, żeby nie było. Twórcy mają spore ambicje. Po zwiastunie wnioskuję, że pragną dorównać polskiemu "Wiedźminowi" w niebywałej reżyserskiej maestrii Marka Brodzkiego (wszak w tym roku jubileusz - 10 lat od premiery kinowej!). Współprodukcją zajmują się Niemcy, więc pewnie będzie "kwadratowo". Na plan ściągnięte zostały "nazwiska". Szeryfa zagrał Tom Savini, a w roli Małego Johna zobaczymy Kane'a Hoddera. Nie pytajcie czy to będzie horror... Krótko mówiąc będzie gorąco! Wygląda to tak, jakby Uwe Boll otrzymał pieniądze od PISF...
Niestety, Robina nikt nie strzeże (cóż za ironia losu!). Biedak nie jest objęty parasolem praw autorskich i dosłownie każdy może sobie o tym szlachetnym banicie film zrobić. Z tego faktu skorzystali twórcy "Robin Hood - Ghosts of Sherwood" i zaaplikowali takiego o to sympatycznego kwiatka, który w tym roku powinien jeszcze cieszyć nasze oczy. W formacie 3D, żeby nie było. Twórcy mają spore ambicje. Po zwiastunie wnioskuję, że pragną dorównać polskiemu "Wiedźminowi" w niebywałej reżyserskiej maestrii Marka Brodzkiego (wszak w tym roku jubileusz - 10 lat od premiery kinowej!). Współprodukcją zajmują się Niemcy, więc pewnie będzie "kwadratowo". Na plan ściągnięte zostały "nazwiska". Szeryfa zagrał Tom Savini, a w roli Małego Johna zobaczymy Kane'a Hoddera. Nie pytajcie czy to będzie horror... Krótko mówiąc będzie gorąco! Wygląda to tak, jakby Uwe Boll otrzymał pieniądze od PISF...
I po tym zwiastunie wróciłem pamięcią do lat daleko zaprzeszłych, dzieciństwa mojego (wczesny mezozoik), gdzie aż takiego wyboru Robinów nie było i oglądałem to co dała państwowa telewizja. A dała taki serial, na który do dziś z przyjemnością rzucę okiem. Wiadomo, "Robin of Sherwood" z Michaelem Praedem, a później Jasonem Connerym. Kult-klasik. I jaką bandę miał! To chyba jedna z tych wersji, gdzie tak mocno byli eksponowani wszyscy najbliżsi kompani najsłynniejszego łucznika z łuczników (nie mylić z klasycznym Łucznikiem). Marion, braciszek Tuck, Will Szkarłatny, mały John, Much i egzotyczny Nasir. Ekipa jak się patrzy! Ciekawskim prezentuję dwa fajne zdjęcia części tej sympatycznej drużyny, która jak wieść niesie spotkała się ponownie po latach dzięki naszej klasie!
A na koniec mojego zmierzającego do niewiadomo-dokąd wpisu wygrzebałem z otchłani nieprzebranych wspomnień i doznań filmowych jeszcze jeden niebanalny produkt. Zza naszej wschodniej granicy, made in USSR. Pamiętałem tylko bitwę w jakichś wielkich kałużach czy innych szuwarach, później oświeciło mnie z tytułem. Tak! To były "Strzały Robin Hooda" czyli "Strieły Robin Guda". Nasi braci najwyraźniej nie chcieli być gorsi (bo niby czemu) i zaserwowali całemu blokowi wschodniemu ichnią wersję przygód Robina. Dziś rano okazało się, że film można za zupełną darmoszkę obejrzeć sobie w internecie. Co więcej, w filmie można usłyszeć Włodzimierza Wysockiego, który na tę okazję wyśpiewuje na cześć brytyjskiego banity swoje ballady. Gorąco polecam i kończę, bo w sumie wypadałoby.
Jeszcze zapomniałeś o planowanej uwspółcześnionej wersji w reżyserii rodzeństwa Wachowskich z Willem Smithem :)
OdpowiedzUsuńRobin z Sherwood - serial kultowy. I aż fajnie popatrzeć sobie na tych starszych panów z brzuszkiem :) Z tego co widzę to tylko Ray Winstone kariere zrobił.
OdpowiedzUsuńtomashec o kulcie wybitnych jednostek.. to lubię :)
OdpowiedzUsuńJa nie rozumiem zachwytów nad serialem z M. Praedem. Nie dostarczał żadnych emocji, a niektóre odcinki są zaskakująco przewidywalne (jak np. odcinek pilotowy). Podobał mi się jedynie John Rhys Davies w roli Ryszarda Lwie Serce, a jedyny odcinek, który mnie wciągnął to "Miecze Waylanda". Wprawdzie nie udało mi się obejrzeć wszystkich epizodów, ale ogólne wrażenie po obejrzeniu serialu jest negatywne. Być może gdybym oglądał serial w dzieciństwie to miałbym do niego sentyment, ale ja go widziałem po raz pierwszy dopiero w zeszłym roku.
OdpowiedzUsuńKto nie był choć przez moment Nasirem lub Robinem, ten nie zrozumie fenomenu tego serialu :)
OdpowiedzUsuń