czwartek, 26 maja 2011

Autor: Unknown

P.T. Anderson o scjentologii

2007 rok był rokiem wyjątkowym. Głównie z tego powodu, że pojawiły się dwa arcydzieła. Pierwsze to „To nie jest kraj dla starych ludzi” braci Coen, a drugie „Aż poleje się krew” Paula Thomasa Andersona. Ci pierwsi od tego czasu nie zwalniają tempa i regularnie wypuszczają nowe filmy (bardzo dobre zresztą). Ten drugi niestety milczy. I milczał będzie jeszcze co najmniej 2 lata. Choć próżnować nie ma zamiaru.

Fotka plakatu do najnowszego filmu Andersona cyknięta w Cannes
Anderson od kilku lat jest łączony z dwoma projektami i oba brzmią niezwykle ciekawie.

Najczęściej pojawiającym się tytułem z nim związanym jest „The Master” (tytuł roboczy). W skrócie można powiedzieć, że ma to być fresk o quasi religijnym ruchu, który zaczyna działać w latach 50. i w krótkim czasie zjednuje sobie miliony wyznawców. Uderzenie w scjentologię? To najbardziej prawdopodobny cel. Z projektem łączone są na razie 2 nazwiska. Pewniakiem jest Phillip Seymour Hoffman w roli guru, a jego prawą ręką ma być Joaquin Phoenix (wcześniej anonsowany był Jeremy Renner, ale podobno zrezygnował). Z rolami kobiecymi wiąże się Laurę Dern i Amy Adams.


Ciekawa sprawa wygląda z osobą producenta. Na początku miał to być Universal, ale coś się nie udało i wielka wytwórnia zrezygnowała ze wsparcia. Całe szczęście pojawiła się znienacka  Megan Ellison, córka Larry’ego Ellisona, piątego najbogatszego człowieka globu, założyciela i szefa Oracle. 25-letnia dziewczyna wykłada obecnie całą kasę – 25 baniek, czyli niewiele - potrzebną na produkcję „The Master”. Do większego zaangażowania w świat filmowy skłonił ją sukces „Prawdziwego męstwa” Coenów, który był jej producenckim debiutem – przypomnijmy: największego sukcesu kasowego braci i to sukcesu, który kosztował ledwie 38 milionów, a zarobił 250. Prawa do dystrybucji "The Master" na całym świecie kupili już skwapliwi bracia Weinstein, a machina produkcyjna rusza – UWAGA! – już 12 czerwca tego roku. Na marginesie, Megan Ellison na targach filmowych towarzyszących festiwalowi w Cannes zakupiła prawa do dwóch kolejnych Terminatorów…

Ciekawy jest również drugi projekt, do którego scenariusz już jest napisany. To „Inherent Vice” na podstawie powieści… Thomasa Pynchona. Tak, tego Pynchona, tego jedynego właściwego, tego nieekranizowanego, tego naszego współczesnego Jamesa Joyce’a. Kto sięgnął po „Tęczę grawitacji”, „Mason i Dixon” czy „49 idzie pod młotek ten wie, w czym tkwi niezwykłość prozy człowieka, którego nikt nigdy nie widział i nie poznał osobiście (wiedząc, że to on, Pynchon we własnej osobie, nie licząc najbliższych przyjaciół i rodziny). Powieści, na podstawie której Anderson planuje swój kolejny film, nie czytałem, a muszę, ale już sam opis mnie zadowala (cytuję za Polityką):

Wydawca zapowiadał „Inherent Vice” jako typową dla pisarza kryminalną igraszkę w psychodelicznym stylu noir, historię prowadzącego dochodzenie w sprawie kochanka swojej byłej dziewczyny prywatnego detektywa Larry’ego (Doca) Sportello, który całkiem znośnej lekkości bytu doświadcza za sprawą substancji pochodzenia roślinnego i nie tylko. Jest on świadkiem końca ery wolnej miłości i początku ery skierowanej w kontrkulturę paranoi, wkradającej się do Los Angeles pod osłoną nadciągającej znad oceanu mgły.

Brzmi smakowicie. Jak zawsze u Andersona szeroka perspektywa i wielkie narracje wygrywają z minimalizmem, choć wszystko obracać się zapewne będzie wokół osobistego, intymnego dramatu. Z rolą główną łączony jest Rober Downey Jr., który podobnie paranoiczne doświadczenia detektywistyczne ma po roli w „Śpiewającym detektywie”.

Jakby nie było i kiedy nie było – Anderson budzi się do życia i za dwa lata padam na kolana przed kolejnym jego obrazem. Tutaj rozczarowania się nie spodziewam.

Mistrz, mistrz! 

A tu znakomite podsumowanie dzieł Andersona:



1 komentarz:

Najpopularniejsze posty Fetyszystów