Nie czaję napinki związanej z ekranizacją „The Avengers”, bo ani to moje kino, ani dotychczasowe osiągnięcia w komiksowych ekranizacjach Marvela nie nastrajają na przyszłość optymistycznie. I dlatego, że mnie ekranizacja ani grzeje, ani ziębi, a ponadto ostatni raz komiksy ze stajni M czytałem dziecięciem będąc, pozwolę sobie na komentarz.
10 x superbohater = 10 x więcej rozpierduchy |
Nie chodzi o to, że trzeba być idiotą, aby oczekiwać cudów na kiju od tego opus magnum superbohaterskiego świata, na jakie jest kreowane „The Avengers”. Chodzi o to, że trzeba być szalenie naiwnym wierząc w odpowiednią jakość tego produktu. A jakość rozumiem nie tylko poprzez uchachanie podczas seansu oraz bezproblemowy przełyk popcornu i siorbnięcię colą, ale i odpowiednią jakość pracy na linii reżyser - scenarzysta - aktorzy. Z tym marvelowskie kino ma największy kłopot. Zaprasza, niczym słodka Rebecca, na fun, który nie spowoduje kaca, ni owacji, tylko, no właśnie, fun fun fun.
Rebecca i Marvel biją w ten sam target. Skutecznie.
Jak do tej pory prawie każdy z filmów Marvela lądował najwyżej w stanach średnich i tak prawdopodobnie będzie i z tegorocznymi premierami („X-Men First Class”, „Kapitan Ameryka”), które mile oczy i uszy połaskoczą, na ekranie toczyć się będzie wszak nieziemska rozpierducha, ale filmy przeca nie zaproponują nic nowego, oprócz tego, że są. Że się pojawiły. Że przedstawiły kolejnych bohaterów swego uniwersum. I że zarobiły. Nie jestem w stanie jarać się przygodami Iron Mana, Spidermana, Ghost Ridera, Daredevila i Fantastycznej Czwórki - wciąż to samo, z lekko zmodyfikowanym tłem świata przedstawionego. Oczywiście, były w Marvelu wyjątki. Naliczyłem aż dwa tytuły - „Hulk” Anga Lee, ze względu na doskonały, „okienkowy” montaż i próby psychologizowania (tyle pamiętam), oraz druga część X-Menów, ze względu na… W sumie nie wiadomo za co. Fajność, bardziej odczuwalną niż zwykle? Trudno powiedzieć, uczucia są dość mało konkretne, ale film Singera na pewno należy do tych najbardziej udanych filmów komiksowych - niekoniecznie w mojej opinii, ale w ocenach choćby na IMdB. Wyróżnił się jeszcze "Punisher" z 2004 roku, bo to rasowy akcyjniak (o niezłej scenie z tego filmu napisał Dux). Więcej grzechów nie pamiętam.
„Thor” na przykład. Solidny film. Bez krzty oryginalności, co rozumiem przez realizację pomysłów wcześniej niespotykanych w tego typu kinie. Innymi słowy - standardowy produkt spełniający bardzo nisko położone oczekiwania publiczności. Jest fajny, głośny, efektowny. Swoją obecnością nie wnosi jednak nic wartościowego - ani dla X Muzy, ani dla gatunku, ani dla widza, który otrzymuje umiarkowaną zajebistość w stanie wyabstrahowanym z bardziej skomplikowanych emocji. Nic ponad sam fakt pojawienia się i zaproponowania widzom funu. Nieobecny jest nawet jakikolwiek kontekst dotyczący bohaterów, świata przedstawionego, oprócz świadomości obcowania z filmem na bazie komiksu (więc tylko komiks, jako kontekst, ale to za maaało). Ekranizacje Marvela nie prowokują, nie wkurzają, nie wywołują dyskusji (z widzem, z samym sobą). Trudno je nawet pokochać miłością szczerą i bezkrytyczną, bo jednak te filmy to emocjonalna przeciętność: fast food do wypchania się, bezwartościowy, bezsmakowy kotlet wypełniający żołądek na kilka godzin.
- Nie jestem oryginalny, ale jestem ładny |
Co gorsza - przyrządzany taśmowo, bez obecności jakiegokolwiek kucharza odpowiednio doprawiającego swoje dania. W przypadku „Thora” za kamerą pojawił się sam Kenneth Branagh (przypomnę - znakomite adaptacje „Hamleta”, „Henryka V” i „Frankensteina”) , który ma chyba kieszenie cholernie płytkie, bo inaczej jego obecności-nieobecności wytłumaczyć nie sposób. Na ile to jego wina, na ile wina niskich potrzeb widzów? W tego typu kinie nie ma miejsca na autorski podpis, wyjątkowość. Jeśli już pojawia się jakiś element wyróżniający, to jest on skutecznie przytłaczany tonami pikseli i przewidywalnością każdego dosłownie kroku. Bo jest to oczekiwane. Efekt „WOW” i „OSOM” musi być.
Oczywiście tendencja zinfantylnienia kina jest widoczna od kilku lat (tutaj króluje Bay i jego bajki robotów) i choć najgorsze cechy kina i widza uwidaczniają się coraz częściej przy różnych okazjach, to właśnie opowiastki serwowane przez Marvela wydają mi się wzorowo bezsensowne, nijakie, bezpłciowe. I takie też będzie zapewne „The Avengers” Jossa Whedona (tak, tak, tego pana od kultowego „Firefly”). Z tego uniwersum nie może powstać nic zaskakującego, oryginalnego, czy też, mierząc wysoko, wybitnego. Nie ta bajka, nie te postaci, nie te oczekiwania producentów.
Ktoś odpowie: TO NIE O TO CHODZI!
Więc o co? Czy stawianie wymagań jest przesadą? Czy nie poddanie się skocznemu i mile łechcącemu fun, fun, fun jest niepotrzebnym wyizolowaniem się ze światowych trendów? No właśnie.
Wyróżniłbym tu jednak pierwszego Iron Mana, który był szpanerski, a nie ultra-szpanerski, gdzie była jakaś dramaturgia, gdzie było niezłe aktorstwo. W przeciwieństwie do takiego Spider-Mana nie zniżał widza do "poziomu piaskownicy".
OdpowiedzUsuńAle ogólnie marvelowskich ekranizacji unikam. Najmocniejszy był chyba Ghost Rider...
Des, czuję dokładnie to samo. Ostatnio na Stopklatce i Filmwebie pojawiły się dwa sporych rozmiarów artykuły o tym całym uniwersum Marvela i pomyślałem sobie "so fuckin' what"? Czasem odnosze wrażenie, że Marvel chce przenieść na ekran każdy zeszyt komiksowy ze swojej 70-letniej historii. Litości. Do Twojego wpisu dodałbym tylko to, że filmy te zbierają imponująca obsadę (wiadomo, na emeryturę trzeba odkładać), i tej mi jest zawsze najbardziej żal, że nie jest odpowiednio wykorzystywana.
OdpowiedzUsuńPS. Skąd ty żeś wytrząchnął tę Rebeccę?
Rebecca - najwiekszy hit muzyczny ostatnich miesiecy :)
OdpowiedzUsuńTe filmy maja i obsade, i odnosza sukces w box-office, i zbieraja dobre recenzjen co za kazdym razem wywoluje u mnie duze zdziwienie. Ci jankesi...
Ja dziwić się już przestałem. Wszak komiks pełni tam o wiele większa rolę (co ja ci będę tu mówił- dobrze wiesz). Nie ma się prawdziwych bohaterów, to trzeba ich sobie wymyślać...
OdpowiedzUsuńŻeby nie było, że nie lubię ekranizacji komiksów: wciąż czekam na Thorgala, czy też Funky Kovala (ten drugi chyba już wkrótce będzie do zobaczenia w kinie). A na razie prosto from Stettin Funky Koval Space Lard Orchestra ;) http://www.youtube.com/watch?v=lKkNO6Dxl-k
nie jestem wkrecona w marvela, bo tez nie mialam kiedy, filmy ogladam z doskoku, na ogol sa przyjemne. (iron mana akurat nie widzialam. powinnam?). oczywiscie najbardziej lubie x-menow, chociaz tez troche na zasadzie pewnej potencji (i oczywiscie czekam na first class, chocby dla kapitalnej obsady). ALE... uwazam, ze jestes troche niesprawiedliwy, z gory skazujac the avengers na pstrokata plycizne; napinki nie czujesz, bo nie jestes fanem, wiec niby czemu mialbys czuc? whedona znam bardziej z nazwiska - wiem, ile dla tv zrobil, znaczenie buffy, firefly itd., nie wydaje mi sie, by mozna go bylo ignorowac (w sumie tutaj powinien sie wypowiedziec phonik, na temat dollhouse slyszalam rozne opinie). dwa, sama tematyka, rozumiana znacznie szerzej i obmacywana z roznych stron, jest ewidentnie na topie (ekranizacje watchmenow i kick-assa, misfits, defendor; no i paczcie, paczcie, co sie ukazalo w wypozyczalni T: http://www.ultramaryna.pl/mkk/?p=3558), i MOZNA CORAZ WIECEJ. nie wiem, po co byc tak strasznym pesymista (tym bardziej jesli ci nie zalezy; jak ja pomarudze przed ostatnim potterem, to inna sprawa:), tym bardziej, ze awans z kina zero do kina dobrego jest calkiem mozliwy.
OdpowiedzUsuńps. mi sie bardzo podobal kick-ass, dopiero komiks zrobil prawdziwego wtf, jak oni mogli to rozwalic?? (co nie zmienia faktu, ze bez znajomosci oryginalu historia sie znakomicie broni).
OdpowiedzUsuńX-Meni są klawi, bo chyba jako jedyna z marvelowych serii nie wiszą w socjologicznej próżni. Tam obecność mutantów ma wpływ na społeczeństwo (pomijam oczywisty rodowód i uproszczenie tematu). Pozostałe opowiastki (a ile ich jest!) sprawiają wrażenie, jakby rozgrywały się w oderwanej od pozostałych, "dziewiczej" rzeczywistości. Poza tym w X-ach każda z postaci jest inna, ma swoją historię, wyraziste, osadzone w prostych archetypach cechy i zmaga się z innymi problemami. Pod tym względem Avengers mogą być podobnym filmem.
OdpowiedzUsuńPoza tym Whedon to dobry opowiadacz, co udowodnił każdym ze swoich seriali. Nie oczekuję tu żadnych eksperymentów (producenci czuwają), ale sprawności w opowiadaniu. Whedon może to zapewnić.
@ D
OdpowiedzUsuńGeneralnie zgadzam się. X-menów ogląda się bez większej irytacji, choć życzyłbym sobie żywszego kontekstu społecznego. The Avengers nie nawiążą jednak do tej dobrej cechy X, z prostego powodu: nie będzie tutaj konfliktu na tle quasi-rasowym, który był podstawą historii o mutantach i ludziach. Avengers to tylko starcie komiksowych gigantów z demonicznym Złym. Tutaj nie ma miejsca na ludzi, na inne niż komiksowe konteksty. Być może się mylę (komiksu nie czytałem), ale gdzie się czai potencjał na coś więcej? Whedon zagwarantuje dobrą narrację, tak samo jak z komiksem poradził sobie Branagh w Thorze. I znowu będzie to jedna z wielu ekranizacji marvelowskich, nie wyróżniająca się niczym. Ot, sprawne widowisko. To za mało.
@ arte
Awans z kina zero do dobrego, to za mało w konfrontacji z przedstawicielami tego gatunku: Watchmen, Kick-Ass, Scott Pilgrim, Dark Knight (nie zabijajcie), Sin City. Jako widz, umiarkowany fan ekranizacji komiksów, nie jestem w stanie wychwalać potencjalnej przeciętności. Bo i po co? Napinka napinką, tu chodzi o coś więcej, bo o jakość, wyjątkowość, oryginalność wizji, czyli moje oczekiwania względem jakichkolwiek filmów. Kino powinno zapewniać emocje kotłujące się w środku dłużej niż czas trwania seansu. Sam fun, fun, fun to zdecydowanie za mało. Ale być może tylko ja tak mam :)
@ D'
OdpowiedzUsuńuproszczenie nie uproszczenie, grunt, ze mozna sie identyfikowac. :)
no i jeszcze jedno teraz mi przyszlo do glowy - roznorodnosc mutacji, co sie przeklada, obok podstawowej innosci na tle rasowym, na wykluczenia roznego typu. jak nie mozesz kogos dotknac albo czytasz ludziom w myslach, to przeciez jest cholernie smutne i dystansuje od reszty ludzi w sposob, ktorego nie da sie pokonac poprzez zwykle "otwarcie na innego" (nawet innego mutanta), auć. rozgrzebywanie tych pierdol to wlasnie potencje o ktorych pisalam, MOZE JEST TU JAKIS FAN KOMIKSOW CO MI POMOZE?
@ des
okej, tylko w takim razie nie rozumiem zalozenia samego posta: jesli cos cie ani ziebi, ani grzeje, to po co o to rozkminiac i z gory zakladac, ze bedzie zle? po co w ogole sie przejmowac? ;)
dwa, zastanawiam sie, czy nie zaczac bojkotowac pojecia "ekranizacji komiksu" :)) bo przeciez nie mowimy tutaj o analizie wizualnej
Arte,
OdpowiedzUsuńprzejmuje się, bo przejmowanie mam w naturze, więc jeśli mogę się przejąć i swe przejęcie upublicznić, to dlaczego by nie? :) Ziębi i grzeje mnie jakość kina, popularność pewnych idei i pomysłów, intryguje poklask dla przeciętności, a olewam sam fakt powstania tej konkretnej ekranizacji. Avengers są tylko i aż dobrym punktem wyjścia do pewnych wniosków natury niesprecyzowanej.
Ha, tak się składa że ostatnio katuję się Marvelami i większość filmów jest albo przeciętnych, albo gorzej niż przeciętnych. Dużo gorzej. Nie rozumiem jednak jechania po ekranizacjach dlatego, że są mało oryginalne. To adaptacje doskonale znanych komiksów - czego po nich oczekujesz? Oglądasz Kompanię braci i narzekasz - łeee, to wojenne, tyle razy widziałem filmy o drugiej wojnie światowej? Z g.wna bicza nie ukręcisz, z komiksów Marvela nie zrobisz niczego czym one nie są. Ale mimo wszystko da się je lubić. To eskapizm może nie w najlepszym, ale przynajmniej w solidnym wydaniu.
OdpowiedzUsuńale ja nie krytykuję filmów marvelowskich za fakt bycia filmami marvelowskimi / superbohaterskimi / adaptacjami komiksów. Biję do ich nijakości, do braku odwagi w nadawaniu jakiegoś autorskiego szlifu. One są robione na jedno kopyto, do zapchania się i wydalenia. Kinematograficzny fast food: smaczny na moment, popularny, niewymagający posługiwania się sztućcami. A że można inaczej, można dostać zaproszenie do restauracji, to przykłady podałem powyżej.
OdpowiedzUsuń@ Des
OdpowiedzUsuńProszę o uważne czytanie. Napisałem "pod tym względem" (zróżnicowania bohaterów), a nie "pod tymi względami" (wcześniejsza część wypowiedzi). Wbrew pozorom wyraziste, dobre postaci to podstawa sukcesu seriali (zarówno tych telewizyjnych jak i komiksowych), bo nie czarujmy się - większość przerabia te same schematy fabularne i historie. Wspomniany kontekst społeczny czy gra konwencją to już wyższa szkoła jazdy.
@ military
OdpowiedzUsuń"Z g.wna bicza nie ukręcisz, z komiksów Marvela nie zrobisz niczego czym one nie są."
o_O
gratuluje takiego podejscia. w xxi wieku. osom.
adaptacje - i wszelkiego rodzaju przetwarzanie, reinterpretowanie tego, co juz zostalo napisane/pokazane itd. - ma nieograniczone mozliwosci. i co jak co, ale amerykanscy superhirosi - taka ichnia mitologia w sumie - zajebiscie sie do tego nadaje.
zeby tobie tlumaczyc, ze "to nie sa tylko bajeczki dla chlopcow"? bleh!
Artemis, wydaje mi się że nie czytałaś nigdy komiksów Marvela. Przynajmniej tych, na których bazuje np. pierwszy Spiderman. Bo poza paroma kosmetycznymi zmianami to jest wierna ekranizacja. Te komiksy były tylko bajeczkami dla chłopców. Co prawda rozrosły się do niedorzecznych rozmiarów, ale nadal pozostają bajeczkami (okres świetności mając za sobą).
OdpowiedzUsuńBTW: od ekranizacji właśnie tego wymagam - wierności. Nie lubię reinterpretacji, bo ona zazwyczaj zaprzecza temu, co chciał pokazać/powiedzieć autor.
oczywiście, że nie czytałam - zresztą tego nie ukrywam (pisałam wyżej). twoje btw nie jest wcale btw, tylko sednem dyskusji (a raczej: niemożliwości dyskusji): ty chcesz ilustracji, ja nie. po co mi ilustracja? to raz. dwa, czy ilustracja w ogóle jest możliwa? also: ty wierzysz w coś, co "autor chciał powiedzieć", ja przekładam swoją przyjemność nad postać autora (wierzę, że dawno już zgnił w swojej trumnie). no i jeszcze mam problemy z ustaleniem granicy pomiędzy tym, co jest opowieścią (komiksem, filmem, whatever), a co już nią nie jest.
OdpowiedzUsuńKawałek "Friday" Rebeki Black jest zajebisty. Ni9gdy wcześniej go nie słyszałem. Tylko co autorka chciała przez to powiedzieć? Może nic - może już dawno gnije w swojej trumnie? Oby nie! :)
OdpowiedzUsuńz kawałkiem zapoznałam się wczoraj za pośrednictwem glee (wersja hard - męska;).
OdpowiedzUsuńco do trumny - mental, zupełnie się pogubiłeś. ja tylko wyrażam nadzieję, że w trumnie gnije ta część, którą MUSIAŁBYŚ traktować serio (jako prawdę objawioną) gdyby panna podczas romantycznej kolacji zaczęła ci tłumaczyć, co miała na myśli, śpiewając..
ps. ironia on, ale potem off.
OdpowiedzUsuńIron Mana 1 i 2, Thora czy obu Hulków nawet nie stawiał bym obok takich kup jak Fantastyczna Czwórka, Daredevil, Ghost Rider i Spider-Maów Sama Raimiego gdzie totalnie zniszczona Petera Parkera / Spider-Mana i jego przeciwników więc nie wiem jak może być to wierna ekranizacja :).
OdpowiedzUsuńPunisher z 2004 roku jak dla mnie nudny na dodatek całkiem zmieniono origin Punishera, zwłaszcza że Punisher Year One to dobry komiks.
"Z tego uniwersum nie może powstać nic zaskakującego, oryginalnego, czy też, mierząc wysoko, wybitnego. Nie ta bajka, nie te postaci, nie te oczekiwania producentów."
OdpowiedzUsuńBzdura okropna. Cały wpis to przecież narzekanie na wakacyjne kino akcji i przyogodwe blockbustery - z łatwością można to odnieść do innych tego typu filmów. Czy wymaganie czegoś więcej od tych filmów to za wiele? Tak, jeżeli ozcekujesz czegoś poza dobrą przygodą i rozrywką. Zresztą, chcesz przełamywania schematów? "Iron Man" przełamuje schematy. Czy brutalnie? Nie, oczywiście, że nie. Bo to kino rozrywkowe, przygodowe. "Predator", "Terminator 2" czy nawet najbardziej z tej trójki przełomowe dla gatunku akcyjniaków "Die Hard" też są sztampowe, bo tego wymagają reguły kina akcji, kina przygodowego... Nie mówiąc już o limicie szkieletów historii jakie istnieją. Nie wiem jak to się stało, że to od historii superbohaterskich - najczystszego eskapizmu - oczekuje się czegoś, czym zazwyczaj nie są. Nie oczekujemy od kolejnego "Indiany Jonesa", żeby zgłębiał tajemnice archeologii i edukował nas w meandrach psychologii zaniedbywanego przez ojca poszukiwacza przygód? Nie, kurna, oczekujemy fajnej rozrywki. Rozumiem czepianie się "Transformers" o to, że mają głupi scenariusz nastawiony przede wszystkim na efekty, ale nie rozumiem czepiania się filmów Marvela, za to że są nastawione przede wszystkim na bycie rozrywką (i to zazwyczaj lepiej napisaną niż większość obecnych blockbusterów).
Zresztą, prawda jest taka, że z tych ekranizacji, które próbowały udawąć dojrzałe filmy (vide TDK, Watchmen, Hulk) wychodziło samo nieoglądalne, pretensjonalne pierdzenie.
"W tego typu kinie nie ma miejsca na autorski podpis, wyjątkowość."
Jest. Za przykład może spokojnie posłużyć "Iron Man" (ba, "Indiana Jones" to ta sama pułka). Oczywiście nie ma w nim tyle miejsca, co w pełni autorskim projekcie, ale to przecież oczywista oczywistość.
"Naliczyłem aż dwa tytuły - „Hulk” Anga Lee, ze względu na doskonały, „okienkowy” montaż i próby psychologizowania (tyle pamiętam)"
Okienkowy montaż był już w serialu "Wonder Woman" z Lyndą Carter. Super dojrzaly, wyjątkowy serial to był. Ale to pewnie dlatego, że z postacią od DC...
PS tu bi onest, po stokroć wolałbym, żeby to był temat na forum, a nie wpis na blogu. Polemika byłaby wtedy znacznie przyjemniejsza i wygodniejsza...