Czytając od czasu do czasu teksty na Cracked.com natknąłem się na artykuł, w którym autor przyznaje, że patrząc na zwiastuny niektórych filmów przygotowywanych na letni sezon kinowy nie jest w stanie stwierdzić, czy są one kręcone na poważnie, czy może gdzieś tam w środku kryje się w nich jakiś bardzo głęboko zakamuflowany żart. Jest jeden tytuł, którego w zestawieniu zabrakło, bo nadawałby się do niego idealnie, mimo że jego premiera ustalona jest na październik. Mowa tutaj o Real Steel.
Roboty biją się na pięści. Hugh Jackman pomaga nawet przygotować się jednemu z nich do walki. Chciałbym wspiąć się na wyżyny złośliwości i skończyć wpis w tym miejscu stwierdzeniem typu "serio?" i kilkoma wielokropkami pozostawiającymi czytelnika z własnymi myślami, zachęcając do wyciągnięcia własnych wniosków, ale nie mogę tego zrobić. Punkt wyjścia i pomysł wcale nie jest tak straszliwie bezsensowny i zły, jak mogło by się wydawać. Film powstał na podstawie wydanego w 1956 roku opowiadania Richarda Mathesona (autor m.in. sfilmowanych: I Am Legend, Duel i What Dreams May Come), w którym wprowadzenie przez rząd zakazu prowadzenia walk pomiędzy ludźmi doprowadziło do zastąpienia ich mechanicznymi odpowiednikami. W końcu kasa z tego biznesu jest nieniajgorsza, więc trzeba sobie jakoś radzić. A i dziś niektórzy ludzie budują sobie własne robociki i wystawiają przeciwko zabawkom innych "niektórych ludzi", jak na ten przykład tutaj:
Sam kiedyś zagrywałem się w One Must Fall 2097, klepiąc na PC blaszane mordy sięgających kilku pięter machin. Gdyby ktoś był na tyle obłąkany, żeby zrealizować coś takiego w realu, to po wejściówkę stałbym gdzieś z przodu kolejki.
Więc gdzie jest problem? Po pierwsze, ze zwiastuna wynika, że "game has changed" ot tak, bez powodu i żadnych zakazów - ludzie nagle zaczęli interesować się walkami robotów i wokół niszowego hobby urósł gigantyczny biznes. To, że w filmie wątem może być rozwinięty i poprowadzony w takim samym kierunku jak w opowiadaniu jednak pierwszego wrażenia nie zmienia i filmu w moich oczach nie ratuje. Wszystko wskazuje na to, że tak naprawdę ten film już dawno widzieliśmy i to wiele razy. Nie będzie oryginalny ani na polu kina SF (sztuczna inteligencja - robot uznawany za narzędzie wykształcający osobowość i motyw oswajania się z tym ludzi) ani tymbardziej na polu kina bokserskiego (dawny prawie-mistrz na zakręcie życia i bez perspektyw na przyszłość zyskuje szansę trenowania nowego zawodnika w którego nikt nie wierzy i z którym z pewnością zdobędzie tytuł, osiągając w ten sposób samospełnienie). Nie ma też co liczyć na urywające głowę efekty specjalne oraz porażające rozmachem i pomysłowością inscenizacji sceny akcji. Gdyby jakieś były, zobaczylibyśmy ich fragmenty. Najgorzej jednak wypada stylistyka tego zwiastuna, która zdaje się wmawiać widzom, że wszysto jest Zupełnie Na Poważnie, a w tle mamy Ważne Sprawy i Wielkie Emocje. Na dodatek roboty nie tylko nie sięgają kilku pięter, ale niektóre z nich mogłyby mieć problem z dosięgnięciem najwyższej półki w Tesco.
A reżyseruje Shawn Levy, facet od słabych/mocno-takich-se komedii: nowej Różowej Pantery, Nocnej randki i Nocy w muzeum. W moim przypadku - totalna dezorientacja.
Nie jest to, całe szczęście, Transformers. Wygląda jak dobrze skrojony kawał kina dla młodszych nastolatków. Najgorsza jest permanentna przewidywalność całości: schemat schematem pogania w każdej sekundzie trailera i prawdopodobnie filmu.
OdpowiedzUsuńNiemniej, hicior jak nic.
Jakoś "Robotem Joxem" mi zapachniało (jakkolwiek by go oceniać), a może to tylko nostargia za czasami dorastania?..
OdpowiedzUsuń