Sir Sean Connery to fajny koleś. Zagrał Jamesa Bonda, ojca Indiany Jonesa, Króla Artura, Ostatniego Smoka, dowodził supernowoczesnym radzieckim okrętem podwodnym, dostał zasłużonego Oscara za Nietykalnych, jest posiadaczem najbardziej kultowego akcentu na Wyspach Brytyjskich, a jego odlane z brązu popiersie stoi gdzieś w stolicy Estonii.
Serio.
Jednym słowem, trudno go nie lubić. Władca pierścieni z pewnością byłby zupełnie innym filmem, gdyby to on wcielił się w Gandalfa. Niestety, odrzucił propozycję zagrania czarodzieja, bo "nigdy nie czytał książki, a scenariusza nie rozumie". Szkoda.
You shall not pash!
Ostatnim filmem, w którym zagrał była niezbyt udana Liga niezwykłych dżentelmenów, której scenariusza też nie zrozumiał, ale nie chciał żeby następne 400 milionów zielonych przeszło mu koło nosa (bo właśnie tyle, jako udział w zyskach, otrzymałby za rolę). Jakiś czas później Sir Sean ogłosił, że odchodzi na emeryturę, zmęczony użeraniem się z idiotami, którzy obecnie robią filmy w Hollywood. Wydawało się, że w ten właśnie sposób zakończy się długa i owocna praca twórcza aktora, który nie dał się nawet czerwonym majtkom i skórzanym butom z cholewą za kolana.
Komu innemu takie zdjęcie złamałoby karierę.
Kiedy więc spoczął juz w swoim domu na Bahamach wszyscy myśleli, że nic go już stamtąd nie ruszy. W końcu nie udało się to nawet Spielbergowi i Lucasowi, którzy musieli w Królestwie Kryształowej Czaszki uśmiercić jego postać. Wszyscy jednak byli w błędzie. Okazało się, że jedyne co może skłonić Sir Connery'ego do powrotu na duży ekran to uderzenie w patriotyczne tony. Kiedy w Glassgow, w największym mieście jego ojczyzny zaczął powstawać pierwszy pełnometrażowy film animowany to kto, jeśli nie najbardziej szkocki ze Szkotów, miałby zagrać w nim główną rolę? W sieci pojawił się nawet zwiastun:
...
Wydaje mi się, że jestem całkiem życzliwym człowiekiem. Rozumiem, że to pierwszy taki film w historii szkockiej kinematografii, rozumiem, że powstawał ponad siedem lat, ale pierwsze wrażenie jest zwyczajnie koszmarne. Obawiam się, że wrażenie drugie, trzecie, czwarte i każde kolejne nie będzie się od niego różniło. Rodzi się więc pytanie: "Sir Sean, why?". Dlaczego zaangażował się pan w projekt, którego jedynym celem i wyłączną siłą napędową jest Twoje nazwisko? Twórcy wcale nie starają się tego ukryć. W zwiastunie (koszmarnym) może i jest mowa o "niezwykłej przygodzie, wspaniałej historii" itd. ale wystarczy wejść na stronę filmu, żeby już na wejściu zaatakowało nas pierwsze nawiązanie do Bonda, bo tytułowy weterynarz - Sir Billi okazuje się mieć "licencję na uleczanie" (a do tego zdarza mu się jeździć Astonem Martinem). Najbardziej dobijający jest w tym wszystkim fakt, że Connery nie tylko przeczytał scenariusz, ale uznał go za ciekawy i oryginalny, o czym mówi w wywiadzie. Innego zdania są najwyraźniej dystybutorzy kinowi - chociaż film od jakiegoś czasu jest już podobno ukończony, nikt nie chce nawet spojrzeć w jego stronę, a co dopiero wyłożyć pieniądze na wypuszczenie go do kin. Wielka szkoda Sir Sean, trzeba było juz zostać na Bahamach.
A na poprawienie humoru krajan Connery'ego - Craig Ferguson - w potrójnej roli.
Stolicą Szkocji jest Edynburg.
OdpowiedzUsuńFaktycznie, posypuję głowę popiołem. Zapomniałem, że największe miasto nie zawsze jest stolicą kraju ;).
OdpowiedzUsuńPorażka! Ta cholerna animacja różni się od tandetnych dobranocek na TVP1 tylko tym, że dubinguje ją Sean Connery;)
OdpowiedzUsuńGlasgow, nie "Glassgow"...
OdpowiedzUsuń