Przypadkiem złożyło się, że mój drugi wpis również będzie o George'u Lucasie. Tym razem ponarzekam na zwiastun jego najnowszej produkcji: „Red Tails”.
Wrażenia? Cóż... to miała być fabuła a nie animacja!!! Pierwsze ujęcie zapiera dech w piersiach, lecz im dalej tym gorzej. Sztuczność i plastikowość ujęć woła o pomstę do nieba. Efekty specjalne robi najpotężniejsze na świecie Industrial Light & Magic, dlaczego więc efekt jest tak żałosny? Czyżby Lucas poskąpił grosza na produkcję efektów?
Minęło 10 lat od "Pearl Harbor" Michaela Baya, gdzie efekty również robiło ILM. Dlaczego więc całość w "Red Tails" tak żałośnie wygląda? Cóż... patrząc przez pryzmat nowej trylogii "Gwiezdnych wojen" sprawa wydaje się aż nazbyt oczywista. W epizodach II i III zachłyśnięty możliwościami nowych technologii Lucas, nie tylko przeniósł się na kamery cyfrowe, ale i postanowił, by coraz większą ilość scen kręcić na coraz większych zielonych ekranach. Nie mówię tu o scenach filmowanych w szczątkowych dekoracjach, ale tych w całości wygenerowanych komputerowo, często zastępując aktorów ich cyfrowymi dublerami. Co to ma wspólnego z "Pearl Harbor"? Michael Bay ściągnął na plan repliki samolotów i mistrzów od pirotechniki, by jak największą ilość elementów zrealizować na planie bądź w prawdziwych lokacjach. Lucas zdaje się robić wręcz odwrotnie. Im więcej megabajtów tym więcej zabawy? Oczywiście, że nie. Dziwne, że jeszcze tego nie pojął. Oczywiście jestem świadom, że w dzisiejszych czasach sprowadzenie na plan dziesiątek samolotów jest niemożliwie, ale wystarczy się dokładnie przyjrzeć, że w owym zwiastunie nawet maszyny stojące na lotnisku mają jakiś taki komputerowy charakterek. Już nie mówiąc o podejrzanie gładkich twarzach aktorów…
Nie wiem jak trailerek wam się podoba, ale jak zobaczyłem ujęcie lotniska, na którym samolot wciska się między dwa inne z gracją baletnicy, to aż chciałem rzucić cegłą w monitor. Cały zwiastun wygląda jak jakaś animacja z gry komputerowej! Cyfrowe dekoracje i całe krajobrazy sprawdziły się w „Gwiezdnych wojnach” gdzie kreowano nieistniejące światy. Do Lucasa widocznie nie dociera, że jeśli chodzi o podrabianie rzeczywistości, sprawa ma się zupełnie inaczej.
Faktycznie nie jest za dobrze. Wszędobylski komputer aż wylewa się z ekran. Lucas myśli, że jak napakuje do jednego ujęcia kilkadziesiąt (kilkaset) samolotów, to zbuduje tym dramaturgię i widowiskowość, a jedyne co buduje to tłok i miszmasz na ekranie. Eh, kiedyś wystarczył jeden Sokół Millenium ścigany przez dwa Tie Fightery i były emocje jak sam skurwysyn. Jedyna pozytywna rzecz w opisywanym przez Ciebie trailerze to (cyfrowe) Messerschmitty Me 262, których chyba nikt jak dotąd nie pokazał w akcji.
OdpowiedzUsuńKomputer komputerem - mnie tam najbardziej zażenowała fabuła, która sprawia wrażenie napisanej na zlecenie jakiegoś stowarzyszenia na rzecz promocji praw mniejszości i historycznego wkładu czarnoskórych w losy wojen światowych.
OdpowiedzUsuńNa marginesie zaś mówiąc - Cranston chce chyba w tym sezonie zaliczyć drugi plan w każdym możliwym filmie.
żałosna, patetyczna, schematyczna bzdura.
OdpowiedzUsuńOj tam plastik... Polit-poprawność i patos do urzygania w najgorszym amerykańskim wydaniu, to tu chyba większy problem...
OdpowiedzUsuńO pierwszych czarnoskórych pilotach z czasów II wojny światej, nakręcono już film, Tuskegee Airmen z 1995 roku, tytuł polski-Czarna Eskadra. Ogladałem tylko fragmenty, podobno dobry, a i tówrcy użyli prawdziwych samolotów.
OdpowiedzUsuńCiekawsostki: w Tuskegee Airmen i Red Tails wystapił Cuba Gooding Junior, z każdym razem grał jednak inną postać.
W którym miejscu pierwsze ujęcie zapiera dech? ;) Już od pierwszego ujęcia dostajemy po oczach plastikową tandetą, ale widocznie pan "recenzent" ma na ten temat inne zdanie ;)
OdpowiedzUsuń