Są takie filmy, na które czeka się przebierając w miejscu
nogami. Nie dlatego, że fabuła brzmi intrygująco, a za całokształt odpowiada
sprawdzony twórca. Samo wystąpienie jakiegoś aktora w moim przypadku nigdy nie
było wystarczającym wabikiem, bo aktorzy jak to aktorzy - nie zawsze wiadomo
czego się po nich spodziewać, tym bardziej jeśli i reżyser, i opowieść, w
której biorą udział, nie podniecają wystarczająco mocno.
Ale jest wyjątek. Nazwisko ma Schwarzenegger. Pojawiło się właśnie pierwsze zdjęcie z filmu, w którym gra główną rolę.
Arnie nie jest dobrym aktorem - to jasne. Drewniania mimika,
niezdarne ruchy, mocno wyczuwalny twardy, austriacki akcent nie potrafią
przykryć niewątpliwej charyzmy, która działa na ekranie niczym magnes. W tym
jest wyjątkowy i zaprawdę powiadam Wam - to żywy klasyk aktorski, na którego,
nawet po jego odejściu, będziemy spoglądać z rozrzewnieniem wiedząc jednocześnie,
że żadne inne mięśniaki nie są w stanie zagrozić pozycji, jaką wywalczył. Ani
przymierzani do podobnych ról Vin Diesel, ani Dwayne Johnson, ani nowy Conan,
ani marvelowscy superbohaterowie z kratą na brzuchu, ani wielu innych
ekranowych twardzieli prezentujących biceps nie wpłynęło tak na wyobraźnię, jak
Arnie. Blisko był Gerard Butler, który niesamowicie przypakował wcielając się w
rolę Leonidasa w pełnym testosteronu „300”, ale to był pojedynczy strzał.
Arnie, po zejściu z fotela gubernatora, na którym zasiadał
przez ostatnich 8 lat, powraca na swój tron i pokaże nowym napakowanym
gwiazdkom, gdzie jest ich miejsce. Przyszły rok to „Expendables 2”, czyli
jeszcze większy rozpierdol z jeszcze
większą ilością ikon kina akcji lat 80.(tym razem z Norrisem, JCVD i Travoltą).
A 2013 to główna rola w „The last stand”.
Diesel i Johnson. Przesuńcie się, Panowie. |
Pierwsze foto z planu nie mówi zbyt wiele. Na nim Arnie w
roli szeryfa, obok laseczka ze spluwą, Knoxville i kultowy drugoplanowiec Luiz Guzman. Schwarzenegger będzie walczył na jankeskiej prowincji z kartelem narkotykowym.
Mniejsza o fabułę, przecież wiadomo, o co biega. Podobno Arnie zdaje sobie
sprawę z zaawansowanego wieku (w tym roku skończył 64 lata!), więc na pewno nie
będzie prężył zwiotczałych już mięśni (w przeciwieństwie do Sylwka, który
imponuje tężyzną). Oby. Bo jeśli spróbuje mierzyć się ze swoim emploi znanym z „Commando”
czy „Predatora” będzie śmieszniej niż ciekawie. A jak dyskutować z własnym
wizerunkiem doskonale pokazał Sylwek w świetnym, poruszającym „Rocky Balboa”.
„The last stand” reżyseruje Jee-Woon Kim, dla którego to debiut na
amerykańskiej ziemi. Facet odpowiada za niezły horror „I saw the devil” oraz
pastiszowy western „Dobry, zły i zakręcony”. O ile do dorobku trudno mieć
zastrzeżenia (bo go praktycznie nie znam, a składa się z 8 tytułów), to dotychczasowe doświadczenia
Azjatów w debiutowaniu w USA są raczej mizerne, niewidoczne (pomijając Anga
Lee). Więc trudno w tym przypadku wyrokować, co i jak może Kim zrobić.
Za scenariusz odpowiadają: Jeffrey Nachmanoff, który
odpowiada za stworzenie skryptów do niezłego „Traitora” z Donem Cheadle i do „Pojutrze”
Emmericha, oraz George Nolfi, trochę bardziej doświadczony, bo jest autorem „Ocean’s
12”, „The Adjustement Bureau” (w tym reżyseria) i „Ultimatum Bourne’a”.
Obok Arniego
wystąpią Johnny Knoxville (szef ekipy „Jackassa”), Peter Stormare, Harry Dean
Stanton i Forest Whitaker.
Co z tego będzie? Nie mam bladego pojęcia. Z jednej strony nic nie sugeruje nadzwyczaj dobrego filmu, z drugiej strony jednak, Arnie chyba chce wrócić w glorii i chwale, więc być może "The last stand" jest taką szansą?
Arnie tweetuje: Just wrapping up a big day on The Last Stand with Zach Gilford and our great director, Jee-Woon Kim. |
Mam nadzieję, że "The Last Stand" będzie takim schwarzeneggerowym "Cop Land" - inaczej (tzn. jeśli będzie Arnold próbował skakać, biegać i robić rozpierduchę jak za czasów "Commando") wróżę filmowi klapę, a Arniemu kompromitację.
OdpowiedzUsuńMógł chociaż pozbyć się tego balona spod koszuli... Szczerze powiedziawszy, nie wróżę tej produkcji nawet umiarkowanego sukcesu.
OdpowiedzUsuńdlaczego? Bohaterowie lat 80. świetnie się sprzedali u Sylwka. Zresztą sam Sylwek świetnie sobie radzi z ciągłym odnoszeniem się do sentymentów. Budżet filmu oscyluje wokół 50 baniek, więc nie jest źle, powinien na siebie zarobić.
OdpowiedzUsuńStallone w "Cop Land" miał jeszcze większy balon i dał radę ;). Niestety, Arnold musi tym razem postawić na AKTORSTWO, a nie na ciało, a sam film musi być solidnym dramatem sensacyjnym, a nie kinem akcji. Bądźmy jednak szczerzy, Arnold skończył się na arcyzajebistym "True Lies" (również aktorsko wypadł tam nieźle), a później była już równia pochyła: "Junior", "Szósty dzień", "End of Days", "Collateral Damage", "T3". Musi, po prostu musi podstarzały Arnold iść drogą wyznaczoną przez Stallone'a w "Cop Land" i Eastwooda w "Gran Torino" - musi swój emploir twardziela/pakera przekuć w jakąś postać z charyzmą i charakterem a nie tężyzną fizyczną, i - co będzie trudne - rzetelnym aktorstwem.
OdpowiedzUsuńKim Jee-Woon to przede wszystkim rewelacyjny dramat kryminalny "Słodko-gorzkie życie" i fajnie by było gdyby "The Last Stand" poszło właśnie w tym kierunku, a nie w stronę siłowania się na wskrzeszenie czegoś co już dawno umarło.
OdpowiedzUsuńJedynie reżyser nakazuje zachować optymizm (chociaż jego ostatni film był fatalny). No cóż, pozostaje czekać.
OdpowiedzUsuńZ jednej strony reżyser dający nadzieję, z drugiej Knoxville, który pewnie za pajaca będzie robił, więc z dramatu sensacyjnego nici. W ogóle to The Last Stand miał być po pierwszej rezygnacji Arniego grany przez Sly'a właśnie. Jednak ten wyrosły Austriak się namyślił. Ja tylko czekam jak Quentin zaprosi obu panów do swego filmu (miałem cichą nadzieję, że nastąpi to już przy tym szykowanym spaghetti-westernie.... W każdym razie jestem umiarkowanie czekający.
OdpowiedzUsuńZadanie dla castingu - dobrać konusów z wielkimi bandziochami, coby zgrzybiały i zaoponiony Arnold prezentował się przy nich prężnie i atletycznie :)
OdpowiedzUsuńA Sly i Arnie nie pasują do filmów Tarantino. To nie kultowcy tego pokroju co Franco Nero czy Henry Silva.
Reżyser rewelacyjny, ale obawiam się, że przemielą go w tym Hollywoodzie na papkę, jak z większością zagranicznych reżyserów, których tam zapraszają.
OdpowiedzUsuń